Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa żyła niecałe dwie godziny. Jej rodzice twierdzą, że to z winy lekarzy

Paweł WIĘCEK, echodnia.eu
fot. sxc.hu
Rodzice winą za śmierć noworodka obarczają dwóch ginekologów ze Szpitala Wojewódzkiego w Kielcach. Lekarze tłumaczą, że robili, co w ich mocy, by uratować dziecko oraz matkę - o sprawie pisze portal echodnia.eu.

Zdarzenia, które skutkowały złożeniem oficjalnej skargi na zachowanie medyków do dyrektora lecznicy, miały miejsce 21 i 22 stycznia.

Nie interesowali sie

Pani Karolina z silnym krwawieniem z dróg rodnych trafiła na oddział położniczy w piątek około godziny 18. Była wtedy w 27. tygodniu ciąży (7 miesiąc). Dyżurujący lekarz przebadał ją. Potem trafiła na salę. "Przez całą noc nikt do mnie nie zajrzał, lekarz nie monitorował mojego stanu ani nie sprawdzał, czy z dzieckiem jest wszystko w porządku. Krwawiłam całą noc" - napisała kobieta w skardze.

W sobotę rano trafiła na porodówkę. Oczekiwała tam na nowego lekarza dyżurnego. Ten wreszcie przyszedł. Po badaniach wróciła na salę. Leżała tam od godziny 10.30 do 19. "W dalszym ciągu nikt się mną nie interesował. Raz tylko miałam badane tętno, nie sprawdzono, czy mam jeszcze wody płodowe. Doktor przyszedł dopiero na wizytę ok. 17.30 i tylko zapytał, czy mam jakieś bóle, ale krwawieniem w ogóle się nie zainteresował".

Prośby o pomoc

Krwotok nasilił się o godzinie 18.30. Mama pani Karoliny prosiła lekarza dyżurnego o interwencję. - Ten wysłał do kobiety "jakiegoś młodego lekarza", który kazał jej zmienić podpaski i czekać - mówi. Po upływie 40 minut, kiedy krwawienie wzmogło się, matka znów prosiła medyka o pomoc. "Przyszedł na salę i stwierdził, że to nie aż taki silny krwotok. Dopiero ten młody wpłynął na niego, tłumacząc mu, że krew wręcz trysnęła. Wtedy zadecydował, by zabrać mnie na badanie. Zalałam całą podłogę. Postanowił, że będzie poród przez cięcie. Jednak sam nie potrafił podjąć żadnej decyzji, dzwonił co jakiś czas, co ma robić w tym przypadku. Cięcie zaczął o 19.45. Po wszystkim udzielił tylko takiej informacji mężowi, że stan dziecka jest ciężki, poszedł do swojego gabinetu i już do rana nie zainteresował się moim stanem."

"Dopiero pani doktor od noworodków powiedziała, że stan dziecka jest krytyczny, że ma ono krew w płucach i z pretensjami do męża i mamy, dlaczego trzymali mnie tyle czasu z krwawieniem, co wpłynęło w konsekwencji na śmierć dziecka. Gdy się dowiedziała, że ja już tu jestem od ponad 24 godzin, zamilkła i poszła na oddział. Moja córka żyła pod respiratorem 1 godzinę 45 minut, respirator nie dał rady wypchnąć krwi z płuc mojego dziecka. Ważyła 1,35 kilograma i miała 42 centymetry długości" - napisała pani Karolina.

Niskie szanse na przeżycie

Doktor, który jako pierwszy zajmował się panią Karoliną, mówi, że dziecko zmarło z powodu skrajnego wcześniactwa i niewydolności oddechowej. Zdaniem lekarza, szanse na przeżycie takiego dziecka są bardzo niskie. - Podałem dziecku leki stymulujące rozwój płuc. Aby zaczęły działać, należy odczekać minimum 12 godzin. Każdy dzień po podaniu leków jest ważny i o to była walka, by jak najdłużej odczekać z decyzją o cięciu - tłumaczy doktor z 6-letnim stażem pracy. Dodaje, że pani Karolina nie była jedyną pacjentką na oddziale, więc nie mógł jej poświęcić całego czasu. - Mamy obowiązki wobec innych pacjentów. Wiem, że pacjentka jest rozżalona, ale w 29. tygodniu odsetek zgonów okołoporodowych z powodu niewydolności oddechowej jest wysoki - podkreśla.

Zrobiłem wszystko

Drugi doktor mówi, że zrobił wszystko, co mógł, by uratować kobiecie życie. Jak podkreśla, postępował zgodnie ze sztuką lekarską. - Dopóki nie było wskazań do rozwiązania po badaniu ktg (kardiotokografia, czyli monitorowanie czynności serca płodu - przyp. red.), to staraliśmy się utrzymać ciążę, która była ciążą niedonoszoną. W takim przypadku każdy czas przedłużenia pobytu dziecka w łonie matki zwiększa szansę na jego przeżycie. I tym się kierowaliśmy. Gdy zobaczyłem duże krwawienie, w trybie natychmiastowym rozwiązałem pacjentkę, czym uratowałem jej życie. Szanse na uratowanie dziecka nie były duże - wyjaśnia doktor.

Nikt nie może przewidzieć

Dodaje, że tego dnia wszystkie decyzje konsultował z ordynatorem oddziału, doktorem Rafałem Rudzińskim, który prywatnie prowadził ciążę pani Karoliny. Ordynator do postępowania medycznego nie ma zastrzeżeń.

- Ciąża była zagrożona od początku. W badaniu usg stwierdzono znacznie zmniejszoną ilość wód płodowych. Przy takim wcześniactwie jest bardzo duża śmiertelność, dlatego staramy się jak najdłużej ciążę utrzymać. To było poważne powikłanie ciąży, przedwczesne odklejenie łożyska. W żadnym przypadku nie wiadomo, kiedy to się stanie. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Państwo skarżą się, że czegoś nie dopełniono. Ale lekarze robili badania, a powodów do interwencji nie było. Można 10 razy zajrzeć do pacjenta i to nie pomoże - tłumaczy doktor Rudziński.

Pani Karolina i jej mąż Marcin czekają na odpowiedź dyrekcji. Od tego uzależniają dalsze kroki. Ale na skierowanie sprawy do sądu raczej się nie zdecydują, bo nie wyrazili zgody na sekcję zwłok dziecka. Pogrzeb Ewy odbył się w minioną sobotę.

Źródło: Tragedia młodego małżeństwa z Małogoszcza. Twierdzą, że ich córeczka zmarła przez zaniedbania lekarzy

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska