- Zdobyłam dwa solidne zawody, przydające się w każdych czasach - mówi Grażyna Świątek, wspominając młodość. - Pracowałam jako cukiernik, a potem także w ogrodnictwie. Każdy z zawodów wymagał poczucia estetyzmu i pewnej wrażliwości, dopiero jednak będąc na emeryturze zdecydowała się pogłębiać zdolności i zainteresowania. - Spełniłam się w pracy, a potem wymyśliłam sobie, że teraz wreszcie mogę
_realizować się w artystycznej pasji
Poszła za głosem domowej tradycji. Robótki ręczne lubiła i jej babcia, i mama. - _Zaczęłam robić na drutach - mówi. Kilkanaście lat temu, gdy w sklepach trudno było o ciekawe wzory odzieży dla pań, tę pasję podzielało wiele kobiet. Ale nie każda wyczarowywała takie cuda, jak pani Grażyna. - Pamiętam kostium w jesiennych kolorach z aplikacjami udającymi żołędzie, który zrobiłam dla koleżanki. Wszyscy go podziwiali - wspomina. - Sama dla siebie także zrobiłam piękny komplet. Spódnica miała na dole sześćset oczek!
_Z wełny powstawały oryginalne chusty, które narzucało się w chłodniejsze, letnie wieczory. - _Do dziś pamiętam, jakie fantazyjne wzory wykorzystywałam. Każda
_chusta była niepowtarzalna
- mówi pani Grażyna. Zanim pokochała frywolitki przez kilka lat zajmowała się także haftem. - _Pochodzę z Kujaw, gdzie biały haft ludowy ma wspaniałe tradycje. Doszłam do takiej wprawy, że mogłam haftować i jednocześnie oglądać telewizję.
_Z myślą o znajomych i rodzinie także szydełkowała. - _Lubię dawać prezenty, a własnoręcznie wykonana serwetka czy obrus to rzecz pożądana w każdym domu
_Szesnaście lat temu pani Grażyna postanowiła zapisać się na kurs frywolitek. Początki nie były łatwe, bo frywolitki są wymagające. Trzeba być skupionym, mieć w głowie wzór i konsekwentnie, supełek po supełku, odtwarzać go. Początkowo też trudno przyzwyczaić się do pracy z czółenkiem. Pomyłka oznacza pracę od nowa, frywolitki nie można tak zwyczajnie spruć, można jedynie wycinać pewne nieudane elementy.
Koronki czółenkowe, choć są lekkie jak pajęcza nić, wymagają siły w prawej dłoni. - _Dlatego w tych robótkach sprawdzają się mężczyźni - twierdzi pani Grażyna, podając jako przykładswojego dorosłego już syna.
_Ona frywolitkom poświęca już od lat każdą jesień, zimę i wiosnę. Latem trudno jest wyrabiać koronki, bo dłoń się poci. Dlatego, gdy tylko robi się cieplej, pani Grażyna rozpoczyna podróże ze swoim koronkowym kramem. - _Nie zarabiam na tym wielkich sum - przyznaje. - Bardziej liczy się fakt, że wychodzę "do ludzi", że przebywam w gronie takich jak ja, entuzjastów rękodzieła - mówi. - Poza tym przez cały rok mam zajęcie. Nie znam słowa nuda.
Pani Grażyna sprzedaje koronkowe cuda podczas kiermaszy w skansenach i muzeach. Ludzie chętnie kupują jej frywolitkowe anioły,
delikatne jak mgiełka serwetki
Sama wymyśliła frywolitkowe "ubranka" dla wydmuszek, które przed Wielkanocą rozchwytują klienci. Mimo tego, że frywolitkom poświęca każdą wolną chwilę, wystarcza jej jeszcze czasu na to, żeby czytać książki z dziedziny filozofii i psychologii.
- Mam to szczęście, że wzrok mi dopisuje, dopiero od niedawna noszę okulary - cieszy się pani Grażyna. Przy wyrabianiu koronek to ważne. Zajęcie jest też czasochłonne i wymaga własnej inicjatywy. - Jeśli chce się stworzyć coś oryginalnego, to warto zrezygnować z gotowych wzorów i zacząć polegać na własnej wyobraźni - uważa pani Grażyna.
Frywolitki mają długą tradycję. Niegdyś wielkie damy, zajmujące się ich wyrabianiem, miały drogocenne czółenka z bursztynu, kryształu, górskiego złota. Niektóre wykładane były drogocennymi kamieniami. Czółenko pani Grażyny jest zwykłe, drewniane. Idealnie pasuje do dłoni. - Musi pasować, przecież my się prawie wcale nie rozstajemy - mówi z uśmiechem pani Grażyna.
**
