Sprawa stała się głośna po emisji dwóch reportaży przez telewizję TVN 24. W ostatnim programie "Czarno na białym“ przed kamerami tłumaczyli się m.in. - dyrektor szpitala Leszek Bonna i starosta Stanisław Skaja.
To oni bowiem nawiązali współpracę z firmą "Emka“ z Żyrardowa, która jest oskarżana o to, że prowadząc spalarnię odpadów medycznych, łamie przepisy dotyczące ochrony środowiska.
Zobacz też: Tony porzuconych medycznych odpadów w Wąbrzeźnie i Szczuplinkach! [zdjęcia]
Mimo iż dziennikarze stacji pokazali nielegalne praktyki, polegające przede wszystkim na stosowaniu tzw. procesu autoklawizacji - szczątki rozdrabniane są za pomocą młynka, to umowy nie zerwano.
Porażająca była relacja byłego pracownika, który twierdził, że odpady wywożono z Chojnic. To by oznaczało, że nie wszystkie odpady trafiały do pieca w spalarni. Zresztą, wcześniej głos w sprawie zajął Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska z Gdańska, który zwrócił uwagę na istotny szczegół. Piec w Chojnicach nie ma takiej mocy, by móc spalić taką liczbę ton, jaką Emka podała w swojej dokumentacji.
Już kilka miesięcy temu wojewódzki inspektor ochrony środowiska o sprawie zawiadomił Prokuraturę Okręgową w Gdańsku. Ta najpierw postępowanie rozpoczęła od przesłuchania świadków. Ostatnio podjęła istotną dla postępowania decyzję. - Zleciliśmy Państwowemu Instytutowi Weterynaryjnemu zbadanie próbek pobranych z hałd w Zduńskiej Woli - mówi "Pomorskiej“ Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - Chcemy się dowiedzieć, jakie jest ich pochodzenie, a więc, czy rzeczywiście zawierają one medyczne odpady biologiczne.
Wawryniuk potwierdza, że nie da się ustalić w ten sposób, czy są one z Chojnic. - Ale na to mamy inne metody - mówi.
Czytaj też: Ustawa śmieciowa. Szpitale: im więcej płacimy za śmieci, tym mniej mamy na leczenie chorych
Czytaj e-wydanie »