Od kilku dni magistrat prowadzi rozmowy z dyrektorami podległych szkół. Już wiadomo, że od września czeka nas kilka zmian.
- Zostaną przeorganizowane grupy językowe, przede wszystkim w gimnazjum- potwierdza Izabela Lewandowska, wiceburmistrz Golubia-Dobrzynia. - W tej chwili na te lekcje chodzi od 8 do 20 osób, choć ustawa dopuszcza 24. Co ważne, testy prowadzone w szkole wcale nie potwierdzają, że właśnie mniejsze grupy to gwarancja sukcesu.
Podobne zmiany mają dotyczyć WF-u. W związku z tym i z malejącą liczbą uczniów (teraz jest ich 227 w "jedynce", 665 w "dwójce" i 285 w gimnazjum), spadnie liczba godzin dla nauczycieli - pracujący na umowach czasowych, nie mogą liczyć na ich przedłużenie.
Dopłacamy sporo
Skąd takie działania? W tym roku ze wspólnej kasy dołożymy łącznie do miejskich szkół 3 mln 320 tys. zł (przedszkola to kolejne niecałe 2 mln).
Najgorzej sytuacja wygląda w gimnazjum, gdzie subwencja na poszczególnych uczniów (w sumie 1 mln 373 tys. zł) nie wystarcza nawet na opłacenie nauczycieli (2 mln 43 tys. zł).
Stała kwota, którą budżet państwa przyznaje w tym roku na ucznia to 4 tys. 717 zł. Tymczasem w Szkole Podstawowej nr 1 koszt utrzymania jednego ucznia to 7 tys. 853 zł, w Szkole Podstawowej nr 2 - 7 tys. 189 zł, a w gimnazjum nawet 8 tys. 772 zł.
- Być może wyliczenia na szczeblu centralnym są nie do końca rzetelne i ich oszczędności zbyt duże, ale to, że u nas koszty przekraczają subwencję prawie dwukrotnie jest alarmujące - mówi burmistrz Roman Tasarz. - Tym bardziej, że istnieją szkoły, w których pieniędzy wystarcza lub trzeba dopłacać dużo mniej. Nie podejmiemy jednak żadnych pochopnych decyzji, oświata to nie miejsce na bezrefleksyjne, mechaniczne zmiany. Sami od września skorygujemy jedynie te nieprawidłowości, które są ewidentne.
Będzie zewnętrzny audyt
Jesienią zaś ma zwizytować nasze placówki zewnętrzny inspektor oświaty.
- Ostatnio zlecaliśmy takie analizy kilka lat temu - dodaje Tasarz. - To musi być osoba z zewnątrz, która bez emocji oceni przede wszystkim arkusze organizacyjne zajęć - podział na grupy, nadgodziny, dodatki itp. Nie chcę sam wyrokować, przyczyn całej sytuacji jest zapewne sporo, ale warto zauważyć, że na same urlopy zdrowotne wynikające z karty nauczyciela wydaliśmy w latach 2008-10 ok. 500 tys. zł.