Zaczęło się od cioci, która trenowała karate oyame. Później była fascynacja judo, wreszcie - klub karate kyokushin-kan w Golubiu-Dobrzyniu. A po 8 miesiącach treningu - mistrzostwo kraju.
- Często jest tak, że swój mały talent odkrywa się przez przypadek. Dla mnie to po prostu przygoda. Na pierwszy swój turniej pojechałem z jedną myślą: żeby mnie tam przypadkiem nie zabili - śmieje się Łukasz Laskowski.
W jaki sposób przygoda zmieniła się w sukces? Przede wszystkim - za sprawą codziennych treningów. 4 razy w tygodniu sparingi, do tego ćwiczenia siłowe, biegi po 10 km - przecież wytrzymałość to podstawa.
- Sztuki walki to nie sporty zespołowe. Trzeba liczyć tylko na siebie - wyjaśnia karateka. - Wchodzisz na matę i nie widzisz, nie słyszysz już nic. Liczy się tylko przeciwnik. Wygrasz - dobrze. Przegrasz - trudno.
Przeciwnicy zaś są różni. - W półfinałowej walce trafił mi się zawodnik wyższy ode mnie - ale drobny, zwinny. Prawie go gonić po macie musiałem. Za to w finale - przeciwnik jak niedźwiedź - wspomina Łukasz Laskowski. - Ale udało się.
Następne zawody już w sobotę, w Redzie. Potem - zgrupowanie kadry narodowej. Najlepsi zostaną wybrani i wezmą udział w mistrzostwach świata w Strassburgu.
Marzenie każdego sportowca? - Niekoniecznie - wyjaśnia karateka. - W czerwcu skończę 18 lat, przechodzę do grupy seniorów. To znaczy, że zaczną się poważne walki. Kuszące - ale nie wiem, czy jestem na to gotowy.
Mistrzostwo to niewątpliwy sukces - a co dalej? - Są w życiu ważniejsze cele niż karate - uśmiecha się mistrz Polski. - Teraz matura, potem jakieś zaoczne studia. I praca - najchętniej w jakichś służbach mundurowych. Czas pokaże.