MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gorzka ojcowizna, czyli ponad dwudziestoletnia wojna rodzinna

Jadwiga Aleksandrowicz
Danuta L. nie może sobie darować, że namówiła męża, aby rzucił dobrą pracę na Wybrzeżu i zajął się gospodarstwem jej rodziców na Kujawach. Wtedy żadnego z jej rodzeństwa niewielki kawałek ziemi i gliniana chałupa z dziurawym, słomianym dachem nie interesowały. Do czasu. Gdy Danuta i jej mąż postawili murowany domu, ich życie zmieniło się w piekło.

Trzy osoby na dwunastu metrach

Dom na skraju wsi od frontu nie budzi zaufania. Sterty gałęzi, kupy śmieci, stare garnki nie świadczą najlepiej o gospodarzach. Wejście po drewnianych schodach prowadzi do małego pomieszczenia na wysokim parterze, będącego jednocześnie pokojem i kuchnią. Od lat niemalowane ściany, sterty brudnych szmat po kątach, dziesiątki słoików i garnków poustawianych na każdym skrawku wolnej przestrzeni, dwa tapczany, między nimi wciśnięty stół, szafa i wąski kawałek podłogi, by przecisnąć się od drzwi do pieca. Brudno, duszno. Kurz na żyrandolu przysłania klosze. Tu, na 12 metrach kwadratowych, mieszka 84-letnia Genowefa R. z 59-letnią córką Stanisławą F. i 45-letnim synem Zenonem R. Bez łazienki, z cieknącą lodówką. Z kranem na wodę w ścianie, przy piecyku węglowym, nad którym straszą osmalone na czarno ściana i sufit.

Starsza z kobiet, inwalidka I grupy, od lat nie wychodzi z łóżka. Nie słyszy. Sprawia wrażenie, jakby nie rozumiała, co się do niej mówi. Ma rentę. Młodsza nigdy nie pracowała, jeśli nie liczyć pomocy w gospodarstwie przed zamążpójściem. Jej brat raz pracuje, raz choruje.

- To nasza ojcowizna. A w takich warunkach żyjemy przez moją siostrę i tego przybłędę - mówi o swoim szwagrze Wacławie, Stanisława F. - Opiekuję się matką, a on i moja siostra po sądach mnie za to ciągają - opowiada z szybkością karabinu maszynowego. Nie pozwala matce się wypowiadać. Sama wszystko tłumaczy. - Matka nigdy do mojej siostry, Danuty, nie pójdzie, bo ją bili i maltretowali. Opowiada, że jej i bratu ojcowizna tak samo się należy jak Danucie L. Dlatego nie popuści. Będzie walczyć o większą powierzchnię dla matki, siebie jako opiekunki, i brata. Telewizję ściągnie. Do Warszawy napisze. - Najbardziej o ten prąd się rozchodzi. Bo szwagier stale prąd odcina. Osobny licznik nam założył, ale taki, że od niego lodówka chodzi, ale nie mrozi. A na dodatek my do tego licznika nie mamy dostępu, bo on jest w ich mieszkaniu - opowiada kobieta. I domaga się od energetyki, żeby inny licznik założyła, pisma w imieniu matki pisze. - Był tu elektryk, ale siostra ze szwagrem go przepędzili - mówi. - To awanturnicy, głowy mieli porozbijane w wypadku i coś im się w tych głowach porobiło. Sąsiadka mi mówiła, że widziała ich u psychiatry we Włocławku - zasypuje informacjami o siostrze i szwagrze Stanisława F.

W rzeczywistości licznik na kartę znajduje się na zewnątrz budynku...

Zlitowali się i....

Danuta i Wacław L. mieszkają od podwórza. Biednie, ale schludnie. Trzy pokoje, kuchnia, łazienka. Dzielą je z trzema synami. - Mama mogłaby być u nas. W tym pokoju przy kuchni, z bliskim dostępem do łazienki. Tak jak jest zapisane w akcie notarialnym - tłumaczy Danuta L. - Ale nie chce. Chyba że przyjmiemy ją razem z moją siostrą i bratem. Z jakiej racji, skoro ich spłaciliśmy? Siostra dostała pieniądze w obecności sądu, bo tak sąd postanowił. Brat i druga siostra, która mieszka w miasteczku, podpisali pokwitowania, że ich spłaciliśmy. To dzicy lokatorzy.

Wybudowaliśmy ten dom po roku, odkąd zostaliśmy właścicielami gospodarstwa. W gminie zameldowano ich tu na stałe bez naszej wiedzy i zgody - tłumaczy Danuta L. Opowiada, że siostra matkę buntuje przeciwko niej, bo żeruje na rencie matki i tym, co na matkę wyżebrze w gminie. Opowiada, jak kiedyś ona, jej dwie siostry, brat i rodzice żyli na kupie w glinianym domku z jedną izbą z kuchnią, pod dziurawym dachem ze słomy. - Rodzice mieli niecałe siedem hektarów ziemi. Żadne z rodzeństwa nie chciało przejąć tego gospodarstwa. Ja się pracy nie boję.

Namówiłam męża, żeby rzucił pracę w Gdańsku, żebyśmy wzięli się za gospodarstwo, bo coraz bardziej podupadało, gdy rodzice tracili siły. Żal było patrzeć, bo to przecież ojcowizna. Mąż wszystkie zarobione pieniądze pakował w to gospodarstwo - mówi. Wacław L. wyjmuje stosy dokumentów. Pokrywają cały kuchenny stół. - To obraz naszej ponaddwudziestoletniej gehenny - mówi gospodarz, niegdyś pracownik Przedsiębiorstwa Robót Montażowych Przemysłu Chemicznego Montochem. - Teściowa miała pozwolenie na budowę domu, ale nigdy jej nie rozpoczęła. To ja zacząłem budowę, gdy się tu sprowadziłem. Kredyt wziąłem. Dom stanął rok po tym, jak teściowa przekazała nam notarialnie gospodarstwo i tę glinianą lepiankę - pokazuje pożółkłe pokwitowania majstrów, opatrzone pieczątkami, wystawione na jego nazwisko.

Zapis sobie, życie sobie

W akcie notarialnym z września 1983 roku wyraźnie jest napisane, że Genowefa R. przekazuje 6,75 ha ziemi i budynek mieszkalno-inwentarski z gliny pod słomą, o dwóch izbach, i stodołę z gliny krytą eternitem Danucie i Wacławowi L., a oni "ustanawiają nieodpłatnie na rzecz Genowefy R. na nabytej nieruchomości dożywotnią służebność osobistą, polegającą na prawie korzystania z jednej izby, kuchni, sieni, stryszku i pomieszczenia w budynku gospodarskim oraz 30 arów ziemi.

- Moja siostra i brat, mimo spłaty, uważają, że są współwłaścicielami tego domu, który myśmy pobudowali. Stale mówią, że to ich ojcowizna. Próbowali nawet sądownie dopisać się do aktu notarialnego, ale sąd na to nie przystał - mówi Danuta L., a jej mąż dodaje: - Od kiedy tu zamieszkali, nigdy nie płacili ani za wodę, ani za prąd, ani za mieszkanie. W końcu założyłem oddzielny licznik na kartę, wisi na zewnątrz budynku, bo zdarzyło się, że nie mieliśmy pieniędzy na opłacenie rachunków i wyłączyliśmy prąd w całym domu. Także u nas. Od razu podali nas do sądu. To jedyna przegrana przez nas sprawa. Inne wygrywamy, bez adwokatów, bo nas na nich nie stać.Od ponad dwudziestu lat musimy się tłumaczyć na policji, w prokuraturze, w sądach. Nikt nam niczego nie może zarzucić, ale już sił brakuje na to ciągłe odwoływanie się - mówi Wacław. Opowiada o wszczynanych przez rodzeństwo żony awanturach, o ubliżaniu jego rodzinie, o złośliwościach i pomówieniach. I dziwi się: - My musimy się z wszystkiego tłumaczyć, a im bezkarnie wolno nas pomawiać i składać fałszywe oskarżenia? Nikt na to nie reaguje. Bez przerwy wzywają pod byle pretekstem policję. Ta przyjeżdża i odjeżdża, bo nie ma tu czego szukać. Szkalują nas, że biliśmy teściową i dlatego nie chce do nas przyjść. Trudno tak żyć, a na sprawy w sądzie cywilnym nie mamy pieniędzy. Ma żal do policji i prokuratury, że kiedy on się poskarży na szykany, to go nikt nie słucha, nawet gdy szwagier gonił go z siekierą po podwórzu.
Wacław L. stara się pracować i żyć normalnie: sieje buraki, cebulę, zboże. Dogląda krowę i cztery cielaki. - To ciężko chory człowiek, ale nie na głowę, jak głosi moja siostra, jest po dwóch operacjach onkologicznych, po chemioterapii. Metr jelita lekarze mu wycięli - tłumaczy Danuta L. - Kiedy mąż leżał w szpitalu w ciężkim stanie, brat zaczął się rządzić w gospodarstwie. Do moich synów mówi, że już niedługo on tu będzie gospodarzem. Chłopcy byli przerażeni, bo wiedzieli, że stan ojca jest ciężki. Wacław L. nie oszczędza się po operacjach. Pracuje, żeby związać koniec z końcem, bo łatwo nie jest. A i satysfakcji z gospodarowania nie ma przez te ciągłe rodzinne awantury.

Żadna patologia

- Wacław L. to bardzo spokojny, pracowity człowiek. Jego żona też dobra kobieta. Gdy budowali dom, chodziła po ludziach, dorabiała w polu, żeby kredyty pospłacać - opowiada jeden z mieszkańców wsi. Potwierdzają to i były, i obecny sołtys. Ale i o Zenonie R. złego słowa powiedzieć nie mogą. - To nie jest jakaś patologiczna rodzina. Spokojni, biedni ludzie. Nigdy nie było z nimi we wsi kłopotu. Zenon też jest bardzo pracowity, ale nerwowy. Zaparł się na tę ojcowiznę. Jak mu radny proponował mieszkanie, bo się akurat we wsi zwolniło, pokój, kuchnia, sień, pomieszczenie na łazienkę, to kategorycznie odmówił, bo tam rzekomo wilgoć była. A jakie on ma warunki w tej ciasnej izbie z siostrą i starą matką?

- Zenek liczy, że odzyska ojcowiznę, bo Stacha, jego siostra, tak go nakręciła. To leniwa baba, nigdy w życiu nie splamiła się robotą. Tylko podjudzać matkę przeciw siostrze i szwagrowi umie. Tamci zasuwali na swoim polu i u ludzi, żeby dom postawić, a ta tylko patrzyła, nic nie robiła i czekała, żeby się do niego wprowadzić. Dostała od L. spłatę, mogła pomyśleć o mieszkaniu dla siebie. Ale ona woli żyć cudzym kosztem. Żeby tylko gmina pomagała - ludzie we wsi sporo wiedzą o tej rodzinie. A co wiedzą, ukrywać nie będą, ale pod warunkiem, że ich nazwisk nie będzie w gazecie, bo zaraz Stacha albo małżeństwo L. będą ich do sądu jako świadków ciągać. A po co im to? Niektórzy już się dość nachodzili po sądach przez te rodzinne kłótnie między dzieciakami Genowefy R.

O siostrze i bracie mieszkających z matką za ścianą Danuta L. i jej mąż mówią "lokatorzy". I nie ukrywają, że zabiegają o ich eksmisję. Łatwo nie będzie, bo "lokatorzy" mają stałe zameldowanie. - Matka ma prawo tu mieszkać, a ja jestem jej opiekunką - Stanisława F. pokazuje niewyraźną kserokopię pisma, wydanego w 1987 roku przez Urząd Stanu Cywilnego w kujawskiej gminie, z którego wynika, że może dokonywać zakupów poza kolejnością "z uwagi na objęcie stałej opieki nad ob. R. G, matką" . To - jej zdaniem - świadczy, że jest opiekunką starej, schorowanej kobiety i ma prawo do powiększenia powierzchni. Więc L. powinni jej część swojego mieszkania odstąpić. - Są dwie piwnice z oknami. Siostra i szwagier mogą sobie tam urządzić dwa dodatkowe pomieszczenia mieszkalne - kalkuluje. - Matka nie może żyć w takich warunkach. Telewizję sprowadzę, pokażę, jak tu jest.

O szwagrze Stanisława F. mówi, że skorumpował wszystkich w powiecie i dlatego ona nie może przebić się ze swoimi racjami. - Ma ziemię, ma forsę. Już on dobrze wszystkich opłacił, żeby mnie i brata skazali na rok z zawieszeniem na trzy lata. Ale się odwołaliśmy i sąd apelacyjny z taką karą się nie zgodził, tylko dał bratu kuratora sądowego. Ten kurator to dlatego, że podczas jednej z rodzinnych awantur, poza ubliżaniem Zenon R. potraktował szwagra i jego syna gazem łzawiącym.

Rodzinna sprawa

W urzędzie kujawskiej gminy wójt rozkłada ręce: - To rodzinna sprawa. Próbowały mediować dwadzieścia lat temu ówczesne władze gminy, nic z tego nie wyszło. Dom i gospodarstwo są własnością państwa L. Nie wiem, dlaczego siostra i brat pani Danuty L. zostali zameldowani tam na stałe. Bo chyba w tym tkwi źródło konfliktu - uważa. - To było ćwierć wieku temu. A przepisy wciąż się zmieniają. Przecież gdyby nie byli zameldowani, to zawsze mogliby się tłumaczyć, że przebywają czasowo u matki. A warunki są w tym jednym pokoju okropne. Nie rozumiem, dlaczego Zenon R. nie skorzystał z propozycji przeprowadzki do samodzielnego mieszkania, które mieliśmy w tej wsi.

Genowefie R. nawet nie proponowano przeprowadzki, bo wszyscy we wsi wiedzą, że gospodarstwa, w którym była kiedyś gospodynią, nie opuściłaby za żadne skarby. Schorowana 84-letnia kobieta powtarza słowa Stanisławy F., że do córki Danuty sama nie pójdzie, bo prawo do domu mają także Stanisława i Zenon. - To ich ojcowizna - mówi kilka razy. Stanisława F. też się stąd nie ruszy, bo uważa się za opiekunkę matki. Poza tym, jak mówi Wacław L., w ich domu mieszka za darmo, a gdzie indziej musiałaby płacić, choćby za wodę. - Nie wiem, jak możemy w takiej sytuacji pomóc - wzdycha wójt.

* * *
Na prośbę jednej ze stron konfliktu nie ujawniamy nazwisk ani miejscowości, znajdującej się w powiecie radziejowskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska