Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

GROM ma we krwi. Gdyby nie marzenia o adrenalinie do dziś spawałby kotły w raciborskiej firmie

Roman Laudański [email protected]
Raczej niepozorny facet, którego miniesz w sklepie i nawet nie przyjdzie ci do głowy, co taki "specjals” potrafi.
Raczej niepozorny facet, którego miniesz w sklepie i nawet nie przyjdzie ci do głowy, co taki "specjals” potrafi. Kamila Szkolnik photography & film Naval
- Jak opowiadać o wojnie? A jak słuchalibyśmy opowieści powstańca warszawskiego, który pod kulami był ponad dwa miesiące? - pyta Naval, były operator GROM-u. - My pod obstrzałem jesteśmy przez kilka chwil. I odskakujemy.

O wojnie można rozmawiać z kimś, kto tam był. Ktoś do ciebie strzela, ty do kogoś - to tylko słowa. Nie ma tu miejsca na emocje od których przechodzą ciarki. W walce jest kurz, proch, zmęczenie, ból. Dopiero kiedy wracasz do bazy, do głosu dochodzą emocje. Wtedy analizujesz, co zrobiłeś dobrze, a co źle. Lata treningów i doświadczeń pozwalają zachować w walce zimną krew.

Ksywki, pseudonimy zastąpiły żołnierzom imiona. Dlatego przedstawia się: Naval Tak podpisał się jako autor książki "Przetrwać Belize" o szkoleniu w dżungli. Nie jest typem Rambo III, który pokonał Armię Czerwoną w Afganistanie. Raczej niepozorny facet, którego miniesz w sklepie i nawet nie przyjdzie ci do głowy, co taki "specjals" robił w Afganistanie, Iraku czy innych miejscach, o których nie chce (nie może?) mówić.

Belize to państwo w Ameryce Środkowej. Ekstremalne warunki w tropikalnej dżungli, do której trafił m.in. Naval. To szkolenie nie przygotowywało ich do walki. Umożliwiło poznanie klimatu. Rekonesans w dżungli. No bo jak tam walczyć? Widoczność kończy się kawałek dalej za ścieżką wyrąbaną maczetą. W takich warunkach walka partyzancka zawsze wygra z najdoskonalszą technologią. Przykład Amerykanów w wietnamskiej dżungli pokazał, że należałoby ją w całości wypalić napalmem, żeby wygrać.

Na Belize nie było twardzieli. Duża wilgotność, wysokie temperatury. Instruktorzy powtarzali im: nie działacie w nocy, choć do tej pory noc była waszym sprzymierzeńcem. Nocą w dżungli nie zauważysz węży czy skorpionów. One są groźniejsze od przeciwnika.

Przeczytaj także: Polacy są w Afganistanie na zaproszenie reżimu, którego nie popiera ogromna część społeczeństwa

Krok po kroku instruktorzy uczyli ich najpierw przetrwania, a później walki. I gdyby kiedyś polscy politycy zastanawiali się, czy wysłać naszych żołnierzy na misję do dżungli, to mogą zapytać o zdanie tych, co przetrwali Belize. Powiedzą, czy byłaby to wojna dla nas.

Kiedy nie był jeszcze Navalem, a chłopakiem z raciborskiego podwórka - zawsze marzył, że zostanie żołnierzem. Oglądał kultowe seriale. Pociągał go sport: piłka nożna, zapasy, wschodnie sztuki walki.
- Wtedy w Raciborzu ćwiczyło się wszystko, co tylko było można - wspomina.

Skończył zawodówkę o specjalizacji ślusarz-spawacz. Do wojska chciał iść do Krakowa, do legendarnych "czerwonych beretów", ale nie dało rady. Zdecydował się na pułk specjalny w Lublińcu. Filozofia tamtego wojska była prosta: "młodego" wcielić, złamać mu osobowość i ukształtować "mięso armatnie". Czyli od pierwszej chwili: rozebrać całe stado młodych matołków, wyfasować im gacie i kalesony na troczkach. Drzeć się na nich od świtu do zmierzchu. Było wiadomo: rządzą trepy, służą szweje.

Lubliniec, elitarna jednostka komandosów dawała jeszcze więcej atrakcji. Mieli nowe mundury noże, buty. Były skoki spadochronowe. - W skali całego wojska Lubliniec na pewno się wtedy wyróżniał - wspomina Naval. - Ale dziś oceniam to jako głupotę. Można zostać dobrym, bardzo dobrym żołnierzem bez wrzasków i łamania charakteru. Tam obowiązywała zasada: jak wojsko się nudzi, to mu się w głowach pier...

Dziś to już inny Lubliniec. W GROM-ie nikt nigdy na niego nie krzyczał. Zawsze mu tłumaczono, dlaczego i jak ma co zrobić. Drugim zaskoczeniem były uwagi: dbaj o siebie. O kolana, o stawy, bo muszą ci służyć w walce. Przypominali, że ważny jest wypoczynek przed walką. A w Lublińcu krzyczeli na szwejów: jesteś cienias, bo strzelasz z zatyczkami w uszach.

Dwa różne światy. Dwa modele wojska, które do siebie nie przystają.
Z Lublińca pojechał na misję ONZ do Libanu. W kompanii inżynieryjsko-saperskiej obsadzali wysunięty posterunek. - Samochód saperów wyleciał w powietrze, a koledze prawie urwało rękę - wspomina. - Saperzy rozbrajali bomby i miny, a my zabezpieczaliśmy teren. Bywało, że trzy dni siedzieliśmy w schronie, bo Izraelczycy walili po posterunkach. Cenne było to, że poznaliśmy żołnierzy z innych armii. Zupełnie inny świat. Tam szeregowiec z majorem po służbie szli na piwo. Razem ćwiczyli na siłowni, grali w piłkę czy siatkę.

Okazało się, że wojsko na świecie może wyglądać inaczej. W armii zawodowej nie ma podziałów. Co dziś wydaje się i u nas normalne. Wtedy w głowie Navala pojawiła się myśl: a może zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej? Przecież służyło tam wielu Polaków. Tym bardziej że powrót z wojska do spawarki czy pilnika na warsztacie nie wydawał się atrakcyjną propozycją. - Zawsze byłem marzycielem, tęskniłem za innym życiem - przyznaje Naval.

W Libanie poznał sierżanta z kompanii specjalnej ze Szczecina. Zaczęli razem biegać, ćwiczyć, rozmawiać. Przyjaźnią się do dziś. Przez moment chciał zostać żołnierzem nadterminowym w Lublińcu. Ale już myślał o GROM-ie, a tam przyjmowali z minimum średnim wykształceniem. Dał sobie trzy lata na zrobienie liceum. Pracował, uczył się, ćwiczył na siłowni, biegał, grał w piłkę. Drążek do podciągania stał się jego hobby. Pracował w Rafako - Fabryce Kotłów w straży przemysłowej. W branżowym "Komandosie" przeczytał ogłoszenie o selekcji do GROM-u. Wystukał na maszynie list motywacyjny.

Odpisali: zapraszamy! Wtedy poczuł emocje i adrenalinę. Dziś wiadomo, na czym polega selekcja. Wtedy nie wiedział, ile dni i gdzie będzie maszerował i jak się do tego przygotować? Co zabrać? Nie było specjalistycznych butów, ubrań.

Pierwszego dnia naboru przeszli przez testy sprawnościowe. Bieganie, pływanie, testy na odwagę - skoki z wysokości, zjazdy po linie, walka wręcz, testy psychologiczne.

Naval: - W GROM-ie mieli do nas dobre podejście: nie chcesz czegoś zrobić? To nie rób. Dziękujemy. Ile mam zrobić pompek? Ile razy się podciągnąć? Ile chcesz. Pokaż, że ci zależy. Bywało, że wielcy, umięśnieni faceci zgłaszali się na selekcję, a już trzeciego dnia rezygnowali z powodu pęcherzy na stopach. A słabsi, mniej wysportowani, ciągnęli do końca. Pokazywali charakter. I w godzinie prawdy, nawet jak żołnierz będzie już tylko żywym bólem, i tak zrobi swoje. Bo psychika jest dużo ważniejsza od ciała.

Zaliczył pierwszy dzień. Wrócił do domu, a tu mecz piłkarski jego drużyny LKS Ocice Racibórz. Grał jako napastnik. Wbiegł na boisko bez rozgrzewki. Po każdej strzelonej bramce robił salto. Po ostatnim naderwał ścięgna Achillesa. - Z boiska mnie znieśli, a za niecałe dwa tygodnie selekcja - kręci głową Naval. Ale poszedł. Siedem dni przez góry. Start w Warszawie. Od chłopaka, który odpadł, dostał dwa wielkie worki na śmieci, w których spał w deszczu. Musieli zostawić własną żywność i picie. Codziennie dostawali racje żywnościowe, ale o różnych porach. Konserwa, czekolada "pancer - wafle". Nikt nigdy nie znał długości trasy. Bywało, że instruktorzy budzili ich w środku nocy i po całodziennym marszu kazali znowu maszerować. Kto nie chciał, mógł zrezygnować. Zgłaszało się kilku. - To wam dziękujemy, a reszta może spać dalej, mówili instruktorzy. - Bo musisz bardzo chcieć.

Na koniec maraton. W środku nocy przeprawa przez rzekę i 52 kilometry w nogach. W głowie. - W czasie operacji bojowej nie możesz powiedzieć: dalej nie pójdę, bolą mnie nogi. To sposób na zniechęcenie wszystkich, którzy w godzinie próby mogliby pęknąć - tłumaczy Naval. - Lepiej odpaść na treningu niż w prawdziwym boju. Obowiązuje zasada: tak trenujemy, jak walczymy. To ma sens.

GROM to jednostka profesjonalistów. Nikt sobie tu nie pozwoli na wysłanie do akcji najwyższego ryzyka nieprzygotowanych ludzi. W walce nie ma czasu na wahanie: ratować życie koledzy czy nie? Kiedyś żołnierze służby zasadniczej dostawali karabin do ręki po krótkiej unitarce i już w czasie wojny mogliby odbierać innym życie. W GROM-ie musi minąć dużo czasu, nim wyślą cię na pierwszą akcję, by uratować komuś życie. Ile? Naval się uśmiecha i prosi o kolejne pytanie. Przy okazji rozwiewa inne mity.

- Bycie spadochroniarzem, nurkiem to tylko 10 procent naszej profesji - opowiada. - Te umiejętności mają nam tylko pomagać w dostaniu się do miejsca, w którym zaczyna się walka. Skok ze spadochronu to etap. Walka zaczyna się na ziemi. Operator GROM-u to potrafi, ale ważniejsze są inne umiejętności.

Czasem w dzieciństwie, młodości spotykasz ludzi, którzy zostają twoimi przyjaciółmi na całe życie. Ale to, co dorosły facet przeżywa z kumplami podczas działań bojowych powoduje, że kiedy wracasz do domu, to kogoś ci brakuje. I po trzech dniach znowu umawiasz się z nimi na siłownię lub na piwo.
A powroty do domu są trudnym tematem, z którym każdy z nich się musi zmierzyć. W domach czują się jak intruzi. Wiedzą, że ich dziewczyny muszą sobie radzić bez nich. GROM-owcy dobrze czują się we własnym towarzystwie. Bywa, że 72 godziny po akcji są już w domach. I żony wysyłają ich do sklepu po masło, a oni stają bezradni w dziale nabiałowym i zastanawiają się: kur..., jakie masło?! Co mnie to obchodzi?!

Na to nie ma lekarstwa. Chyba że piwo, żeby się czasami zresetować. Mają świadomość, że po to obywatele płacą podatki na ich wyszkolenie, żeby wywiązywali się z tego, czego ojczyzna od nich wymaga. Wybrali świadomie. Nie użalają się nad sobą. Godzą się na niebezpieczeństwo. To ich robota.

W komputerowej grze "Medal of Honor" można wykonywać zadania specjalne wcielając się w… GROM-owca. Twórcy odwzorowali postać Navala i jego sprzęt. Nim bohater został przełożony na język komputerowych pikseli - Naval najpierw musiał wziąć udział w sesji fotograficznej z Vincem, drugim GROM-owcem, który pokazywał, jak poruszają się, przeładowują broń "specjalsi".

Zapewnia jednak, że wspólnym bohaterem tej gry są wszyscy GROM-owcy. - W GROM-ie czułem się mocno spełniony - mówi Naval (39 lat). - Przeszedłem całą drogę operatora. Może wyglądamy na w miarę zdrowych facetów, ale kręgosłup już swoje dostał. W nocy zaczynają ci drętwieć ręce. Idziesz z karabinem i z ręką znowu dzieje się coś dziwnego. Wtedy zaczynasz się zastanawiać. Jeszcze rok, dwa? I wózek inwalidzki?! A może już pora odejść? Przychodzą młode chłopaki. Też chcą walczyć. Niech wchodzą na nasze miejsca.

Od roku nie jest w GROM-ie. Odszedł z grupą kolegów. Mają podobny pomysł na życie. Tylko kiedy słyszy, że GROM brał udział w jakiejś operacji, naprawdę brakuje mu "firmy". Wtedy coś w sercu ściska, że nie był tam z nimi. - Ale odczuwam też dumę, że przekazaliśmy doświadczenia i cieszymy się z dobrej roboty chłopaków - mówi Naval.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska