
- Do piwnicy kamienicy u zbiegu ul. Długiej 1 i Rynku wchodziliśmy wyłącznie tym wejściem, mniej wiecej w połowie ul. Długiej - wyjaśnia Romuald Zieliński.
(fot. Fo. Maryla Rzeszut)
Romuald Zieliński mieszkał z rodzicami w ładnej kamienicy przy ul. Kosynierów Gdyńskich 16. Jego ojciec był wysokim urzędnikiem w magistracie.
Gdy wybuchła wojna, Niemcy wyrzucili ich do innego budynku, przy ul. Groblowej 19. Eleganckie mieszkanie Zielińskich zajął oficer niemiecki.
W schronie z Niemcami
- W lutym 1945 roku ojciec zabrał mnie i mamę do piwnic kamienicy przy ul. Długiej 1, na rogu Rynku, gdzie dziś jest bank, a przed laty był dom towarowy - wspomina Romuald Zieliński. - Teraz jest tam wejście do piwnicy od strony Rynku. W czasie wojny nie było go. Wejść do piwnicy mogliśmy wyłącznie od strony ul. Długiej. Na owe czasy to były dość nowoczesne piwnice z ubikacją, wodą i ogrzewaniem. Mieliśmy łóżka, jedzenie, ubrania na zmianę. Przeżyliśmy tam trzy tygodnie.
W tej piwnicy, wraz z mieszkańcami, ukrywała się grupa żołnierzy niemieckich. Był to swoisty schron, oznaczony z zewnątrz literami LSR. Piwnice pod budynkami były połączone podziemnymi przejściami i mogliśmy przemieszczać się do innych domów.
- Niemców było może dziesięciu - wspomina luty 1945 r pan Romuald - przez kratki w chodniku wystawiali peryskopy i obserwowali Rosjan, chodzących po drugiej stronie Rynku. Niemieccy żołnierze nie palili się do walki. Chyba wojny mieli dość i czekali na rozkaz, by się wycofać. Wśród nich był jeden Francuz, który bardzo chciał wrócić do domu. Co dzieje się w mieście, wiedzieliśmy m.in. od Niemców.
Śmierć na dachu
Gdy na zewnątrz był spokój, wychodzili z piwnicy na krótko. Szli na Groblową, do swojego mieszkania. Dom został zbombardowany. Wiele rzeczy skradziono.
Raz rozniosła się wieść, że płonie Fara! Wielu z nas wybiegło na dach kamienicy - opowiada pan Romuald - Wtedy zginął pan Derdowski. Od strzału, czy odłamka. Ludzie go znieśli z dachu. Leżał jakiś czas w bramie...
Prowiant od okupanta
- Pamiętam, że 4 czy 5 marca Rosjanie byli w śródmieściu. Siedzieliśmy w piwnicy, w napięciu, czekając, co się wydarzy. Wreszcie Niemcy rzeczywiście dostali rozkaz opuszczenia budynku i szybko zniknęli - relacjonuje Romuald Zieliński. - Na koniec jeszcze rozdawali ludziom prowiant, m.in. kostki smalcu. Później, dla nas zupełnie niespodziewanie, do piwnicy wpadli Rosjanie. Od razu szukali Niemców. Gdy ich nie znaleźli, zaczęli zabierać różne rzeczy, m.in. zapas wina pana Thiela, który pracował w hurtowni win i trochę butelek sobie zgromadził.
Wszystko, co ma "spirt"
Rosjanie dotarli też do sąsiedniej apteki, skąd wynieśli najpierw wszystkie środki, które w nazwie miały "spirytus", albo choć fragment tego słowa. Spirytus kamforowy też. Dowiedzieli się, że na pierwszym piętrze kamienicy był niemiecki klub oficerski "Femina". Ekskluzywnie urządzony. Wpadli tam, zaczęli demolować i palić. Gdy wyszli, ludzie pobiegli z wodą, by pożar ugasić.
Kiedy Grudziądz poddał się, mogliśmy wyjść. Widziałem Niemców opuszczających miasto, jak prowadzono ich niedaleko "Kartoflanego Rynku".
Wróciliśmy do mieszkania na Kosynierów Gdyńskich. Niemiecki oficer o nie dbał i nie było zniszczone. Nie było w nas radości. Ojciec mówił, że Niemcy i Rosjanie to jedno. Nie spodziewaliśmy się więc niczego dobrego.
W piątek film w Muzeum
Kilkuminutowy, nakręcony przez Rosjan, film z walk o Grudziądz w 1945 roku grudziądzanie i wielu zainteresowanych z innych miast, obejrzeli w piątek, w Muzeum przy ulicy Wodnej 3/5. Pokazy odbyły się o godz. 13, 16 i 17.