- Trochę zadry na ambicji zostało. Do wejścia na szczyt zabrakło mi około 500 metrów. Byłem blisko, ale bezpieczeństwo jest jednak najważniejsze - podkreśla Mikołaj Dulęba. - Tym bardziej, że była to moja pierwsza wyprawa w tak wysokie góry.
Grudziądzanin z pewnością zapamięta tę wyprawę do końca życia.
Przeczytaj także: Podróżniczka Katarzyna Mazurkiewicz opowiadała o wyprawach w Himalaje
"Niespodzianki"
Już po wylądowaniu w Iranie, Mikołaja Dulębę spotkały pierwsze "atrakcje". - Służby na lotnisku okazały się bardzo restrykcyjne. Zarekwirowały mi m.in. flagę Polski i opaskę Polski Walczącej - mówi podróżnik, pracujący w branży informatycznej.
By wejść na górę Demawend (wys. 5671 m n.p.m.) pan Mikołaj musiał wykupić pozwolenie. Koszt? 50 dolarów. - To jedno z tańszych pozwoleń. By wspinać się w Himalajach, trzeba zapłacić nawet kilka tysięcy dolarów - wyjaśnia.
Choć podróżnik był przekonany, że będzie to samodzielna wyprawa, okazało się, że miał współtowarzyszy. - Szły za mną dwa psiaki - wspomina. - Napędziły mi strachu, gdy mijaliśmy stada owiec, których pilnowały psy pasterskie. Rzuciły się w naszą stronę. Krzyczałem do pasterza, by je odgonił a on mi tylko pokiwał. Na szczęście, udało mi się wyjść cało.
Mikołaj Dulęba każdy dzień wspinaczki kończył w kolejnych bazach. Wieczorami miał okazję spotykania się i rozmawiania z Irańczykami. - Pierwsze pytanie, jakie padało gdy dowiadywali się, że jestem z Polski brzmiało: "masz kiełbasę?" - opowiada. - Poza dobrymi wędlinami nasz kraj kojarzy im się również z sukcesami drużyny siatkarzy.
Wieczór przed atakiem szczytowym
- Zacinał śnieg, było wietrznie, choć według prognoz, pogoda miała być piękna - mówi podróżnik z Grudziądza.- Gdy się obudziłem, wcześnie rano była śnieżyca. A godzinę później, bezchmurne niebo.
- W południe chciałem wejść na szczyt, ale przewodnicy odradzali mi. To była trudna decyzja - przyznaje pan Mikołaj. - Ostatecznie, odpuściłem.
Grudziądzanin spędził w Iranie dwa tygodnie. Przez ten czas miał również okazję poznania codziennego życia Irańczyków.
- Iran to głównie bazary. Można na nich kupić wszystko. Od opon samochodowych przez jedzenie po ubrania - opowiada. - Ludzie widząc obcokrajowców z aparatami chętnie pozwalają się fotografować - dodaje.
To, co dla nas Europejczyków wydaje się być oczywiste, w tamtej części świata już nie jest. - Na przykład zakazane jest korzystanie z Facebooka, Twittera i innych portali społecznościowych - wyjaśnia Mikołaj Dulęba.
I kontynuuje: - Za picie alkoholu grozi kara śmierci.
Iran to też islam. I zupełnie inne traktowanie kobiet niż w Polsce.- Niektóre panie, dziewczyny noszą niedokładnie przykryte włosy. Zdarzało się, że do takich podjeżdżała grupka mężczyzn i oblewała je kwasem - wyjaśnia grudziądzanin. - Myślałem, że opowieści o radykalnym odłamie islamu są przesadzone, ale ten przykład jednak jest dowodem, że nie są.
Jeśli chodzi o jedzenie, to:- Kebab, kebab i jeszcze raz kebab! - twierdzi Mikołaj Dulęba. - Choć podobno Irańczycy jedzą też całe głowy baranie...
Grudziądzanin ma inne też inne pasje: biega i jeździ na rowerze.