To już osobny rynek w żużlu. Kluby pilnie śledzą autonomiczne szkółki, ale także poczynania ligowych rywali. Utalentowani 13-14 latkowie mogą liczyć nie niezłe oferty jeszcze zanim podejdą do żużlowego egzaminu. Niedawno Włókniarz Częstochowa podkupił z Ostrowa zaledwie 12-letniego Franciszka Karczewskiego.
Na Pomorzu i Kujawach sytuacja jest jeszcze bardziej patologiczna: dwa najmocniejsze kluby żużlowe podbierają sobie adeptów przed egzaminami, żeby nie płacić kar za brak szkolenia. Według regulaminu każdy klub musi wystawić do egzaminu odpowiednią ilość zawodników w dwóch kategoriach: 250 i 500 cc (dla przykładu - w tej drugiej kategorii trzech w latach 2017-18).
W Toruniu trenował Denis Zieliński. Wiosną nie mógł się jednak dogadać z klubem w kwestii kontraktu i zgłosił się MrGarden GKM Grudziądz. KS nie chciał słyszeć o oddaniu zawodnika, dopóki na stole nie znalazło się odstępne (30 tys. zł). W efekcie Zieliński licencję zdawał już w barwach klubu z Grudziądza i dziś trenuje z Robertem Kościechą.
Do kolejnej wymiany doszło już po sezonie. Do Torunia przeniósł się Justin Stolp, który trenował w Grudziądzu, ale licencję zdawał już jako zawodnik KS Toruń. Kwotę odstępnego także ustalono na 30 tys. zł. Dzięki temu transferowi klub z Torunia od biedy zrealizuje narzucone limity (licząc jeszcze Rydlewskiego i Janika, którzy egzamin zdali wcześniej).
Filip Nizgorski jeszcze nie zadebiutował w lidze, a już zmienił barwy: licencję zdawał w GKM, a teraz zostanie wypożyczony do Get Well.
Zjawisko handlu nastolatkami będzie z pewnością nasilać się w kolejnych sezonach, bo mocni juniorzy to połowa sukcesu w lidze. Klubom nie opłaca się szkolić, wolą raz na kilka lat wydać nawet kilkaset tysięcy złotych za pewniaka. Przyszłością żużla mogą okazać się autonomiczne szkółki, jak ta Janusza Kołodzieja w Tarnowie. Wychowała Kamila Kiełbasę i Bartłomieja Kowalskiego, którzy już w wieku 16-17 lat mogą podpisać niezłe kontrakty z Get Well.
Inna sprawa, że obowiązkowe limity szkolenia fatalnie wpływają na jego jakość. Zdarzało się w tym roku, że trenerzy przywozili chłopców, którzy na egzaminie mieli pierwszy raz startować z konkurentami spod taśmy. - Za 2-3 lata będziemy mieć w Polsce mnóstwo juniorów, którzy niczego nie potrafią i nie będą mieli żadnych szans na poważną karierę - mówi jeden z trenerów juniorów w Polsce.
Uczą się także rodzice. Niegdyś normą były obowiązkowe kontrakty z macierzystym klubem do zakończenia startów w kategorii juniorów. Miało to sens, bo to właśnie kluby pokrywały koszty szkolenia. Dziś często sami rodzice dbają o finanse, sponsorów. Kontrakty chcą podpisywać tylko na rok, żeby znowu wystawiać swoje pociechy na transferowy rynek.
Jedni powiedzą: znak czasów i nic strasznego, wszak od dekad piłkarskie kluby sondują cały świat w poszukiwaniu talentów. Żużel ma jednak swoją specyfikę. Nie ma wątpliwości, że takie zachowanie klubów przynosi kiepskie efekty wychowawcze. Nie ma chyba nic gorszego dla mentalności i motywacji młodego sportowca niż przypływ dużej gotówki przed jakimikolwiek sukcesami.
Być może to jeden z powodów, że rozpieszczeni do granic możliwości polscy juniorzy, najlepsi na świecie w swojej kategorii, tak często nie dojrzewają do rywalizacji seniorskiej. Ich przeciwieństwem jest choćby Jason Doyle, któremu nikt niczego nie podarował i do wszystkiego musiał dojść sam. Australijczyk wiele razy podkreślał, że szkoła na szczyt doprowadziła go determinacja i szkoła charakteru, jaką przetrwał w Anglii, gdzie nikt niczego nie dał mu za darmo.