- Ma pan żal do siebie o te 10 lat współpracy z SB?
- Oczywiście, że tak. Ale nigdy potem nie próbowałem działać w takiej strefie, w której nie powinienem. Nie bawiłem się w żadne zajęcia publiczne. Między innymi dlatego nigdy nie byłem czynnie związany z "Solidarnością", chodziło o to, żeby nie być już nigdy wykorzystywany siłowo.
Współpraca w pana przypadku była bardzo intensywna.
- O tym decydował prowadzący. Nie ja wyznaczałem terminy spotkań. Dziś się nawet zastanawiam, czy pisałem, czy tylko podpisywałem informacje. Naprawdę nie pamiętam, wyparłem to.
- Nie był pan chłopcem z biednej rodziny. Ojciec był dyrektorem dużego przedsiębiorstwa. Nie musiał pan...
- Chciałem przekonać ojca, że dobrze wybrałem zawód, ale on do końca nie miał wyobrażenia jak funkcjonuje plastyk. Bo pierwotnie miałem inne plany na życie, fascynowało mnie żeglarstwo, myślałem o szkole morskiej. Wie pan, gdy opublikowane zostały listy współpracowników, dowiedziałem się o kilku innych osobach pośród znajomych, którzy podjęli współpracę. Żaden z nas nie był prostym chłopcem ze wsi. Zastanawiają mnie osoby, które zrobiły to dla kariery, żeby rozwijać kontakty, robić karierę: mój dobry znajomy - kultowy reżyser albo nasi astronomowie. Jeśli chodzi o mnie, to trudno mnie podejrzewać - bo nie ma żadnych śladów w moim życiu, żebym wykorzystywał to w sprawach zawodowych.
Opinie o Lipińskim, były współpracowniku SB, po naszej piątkowej publikacji | Create infographics
- Finansowo - bez wątpienia korzystał pan; pieniądze od SB.
- Wtedy liczył się każdy grosz. Obydwoje z poprzednią żoną wykonywaliśmy zawód plastyka. Mieliśmy w tamtych czasach wszystkiego 800 zł. Bywały dramatyczne sytuacje. Ale nie były to kwoty, które mogły budować biznes. Bardziej prowadzącemu zależało, żebym kwitował wypłaty niż miało to dla mnie osobiście znaczenie. Te kwoty wpływały do rodzinnego budżetu.
Cały wywiad i opinie środowiska tylko w poniedziałkowej "Gazecie Pomorskiej". Możesz kupić też e-wydanie
Czytaj e-wydanie »