Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia "Księcia". Przeżył trzy zamachy na swoje życie

Maciej Myga
"Książę”był prawdziwym bossem.
"Książę”był prawdziwym bossem. sxc
Stracił nogi, kiedy pod jego mercedesem wybuchła bomba. Ale i to nie ostudziło przestępczej werwy "Księcia". Na jego życie dybano jeszcze dwa razy, ale wyszedł bez szwanku. W drogę wchodził m.in. mafii pruszkowskiej i swojemu konkurentowi - "Lewatywie".

Dwa tygodnie temu opisaliśmy początki i rozwój gangsterskiej kariery "Księcia". Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Waldemar W. był silny, niezależny i zagrażał konkurencji.
Playstation

Czytaj: Historia bydgoskiego "Księcia": jak nastolatek z problemami stał się mafijnym bossem

- To "Książę"był prawdziwym bossem - mówił "Pomorskiej" jeden z bydgoskich gangsterów. - A Henio (Henryk M., "Lewatywa", rywal z bydgoskiego podziemia - dop. red.), to była dojna krowa Pruszkowa. Co z tego, że się raz tu w Bydgoszczy pokazał z "Pershingiem". To z niego doił Pruszków, a nie z Waldka. Jego trudno było ruszyć, ale w końcu spróbowali...

Początek lutego 1999 roku. W mercedesie, którym z ulicy Dworcowej rusza "Książę" wybucha bomba. Auto przejeżdża jeszcze, siłą rozpędu, kilkadziesiąt metrów. Później otwierają się drzwi, wypada z niego Waldemar W. - Strasznie krzyczał, był cały zakrwawiony - opowiadał świadek, jeden ze sklepikarzy z ul. Dworcowej.
W. trafia do szpitala. Lekarze amputują mu resztki stóp. Przed jego drzwiami czuwają "żołnierze". On sam leży na szpitalnym łóżku w pokoju dla VIP-ów. I gra na playstation.

Czytaj: Zagadka zamachu na szefa PZU. Pruszków był w Bydgoszczy

Się troszczy
Kto był zamachowcem? Mówi się właśnie o "Lewatywie", którego ego zostało podeptane przez odmowę współpracy. Potwierdza to jeden z naszych rozmówców z bydgoskiego podziemia przestępczego. - Henio przekupił Ukraińca, który "biegał" dla Waldka, żeby podstawił jego auto ludziom "Lewatywy". Bombka została wspawana, nie do znalezienia. A "Hiszpan"(to stary pseudonim "Księcia") później opowiadał, że gdyby się właśnie nie schylił do schowka, to już by go nie było. To uratowało mu życie. Miał fuksa.
Nasz rozmówca opowiada też o makabrycznym żarcie. Do szpitala dociera kartonik z butami... - Ale zaraz wysyła też nowoczesny wózek w prezencie. Że się niby o Waldka troszczy tak.

Pulsu nie było
Henryk M. miał stać też za dwoma kolejnymi zamachami na "Księcia".
Październik 1999 roku. Blok na bydgoskich Bartodziejach. "Książę"w towarzystwie żony i ochroniarzy wysiada z windy. W tym samym momencie słychać szczęk przeładowywanej broni. "Książę"z żoną wycofują się do windy. Naprzeciw zamachowcowi rusza Jerzy P., ochroniarz "Księcia". Ginie na miejscu. Zamachowiec zostaje postrzelony.
- Mieliśmy zwyczaj, że zawsze ktoś wychodził z windy i sprawdzał czy jest bezpiecznie. Pierwszy wyszedł Roman P., zaraz wrócił mówiąc, że stoi ktoś z bronią. Wtedy wybiegł Jerzy P. i padły strzały. Nie widziałam strzelaniny. Jerzy P. dobiegł do windy i osunął się na podłogę. Sprawdziłam puls i stwierdziłam, że żyje, ale się pomyliłam. Nie mogliśmy zamknąć drzwi windy. Blokowała je noga Jerzego P. W końcu zamknęliśmy windę i zaczęliśmy jeździć po różnych piętrach, bo P. upadając zahaczył łokciem o przyciski w kabinie. W końcu zjechaliśmy na parter - opowiadała podczas rozprawy Wojtczaka Beata W., żona "Księcia".

To Krzysztof Wojtczak, mieszkający w okolicach Warszawy. Obecnie odsiadujący karę dożywotniego więzienia. Zdaniem śledczych Wojtczak powiązany był z pruszkowską mafią, jednak nigdy mu tego nie udowodniono. On sam tłumaczył, że chciał tylko okraść "bogatego inwalidę", a broń wydobył w obronie własnej. Sąd nie uwierzył w jego tłumaczenie.

Krótko po zamachu do lasu został wywieziony Roman P. porwany z placu Kościeleckich w Bydgoszczy. Wszystko odbyło się według starego mafijnego przepisu. Wyciągniętemu z auta P. kazano kopać grób z lufą przyłożoną do głowy. Później porywacze zagrozili, że jeśli kiedyś w przyszłości rozpozna porywacza, to zginie.

Czytaj: Bombowe życie

Ćpun ucieka z miasta
Ale o zamach oskarżany był też "Lewatywa". Krążyły legendy, że nawet nie zapłacił Wojtczakowi za spartaczoną robotę. Podobnie, jak kolejnemu zamachowcowi, kompletnemu już amatorowi.

- To był jakiś ćpun. Nie dość, że w ogóle nie ustrzelił Waldka, to jeszcze go zaczął ścigać Henio. Musiał uciekać z miasta. Już go tu nigdy nikt nie zobaczył - opowiadał nasz informator.

Ale "Książę"zaczął się bać. Wkrótce trafił do aresztu za wymuszanie haraczy. Podobno sam "podłożył się"policjantom, bo chciał za kratami ukryć się przed zemstą konkurencji. Ale Henryk M. cały czas deklarował lojalność wobec rywala. Przekonywał, że to przecież on sam zadzwonił do "Księcia"i ostrzegł go przed kolejnym zamachem. "Książę"twierdził, że nie pamiętał tego, bo w tym czasie co dwa tygodnie zmieniał mieszkanie.

Już za kratami Waldemar W. został skazany za gwałt. Wyrok dotyczył sprawy z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. "Książę"i jego ochroniarz zostali skazani za gwałt na Beacie K. Sześć lat po pierwszym wyroku, właśnie kiedy W. był w areszcie, zapadł wyrok po apelacji. Waldemar W. i jego ochroniarz mieli odsiedzieć po półtora roku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska