
Z boku to wygląda tak, że to pani nakręca całą ekipę.
Ale już w domu, jak jestem sama, wolę się wyciszyć. Wtedy wolę celebrować te chwile w samotności czy w wąskim gronie rodzinnym, bo jest ich naprawdę niewiele i dlatego tak bardzo je cenię. W sztafecie jesteśmy raczej zgrane i dogadujemy się praktycznie bez słów. Mamy ze sobą bardzo dobry kontakt. Inaczej zresztą być nie może, bo współpraca jest najważniejsza w naszej konkurencji.

Spędzacie ze sobą około trzystu dni w roku.
Bardzo dużo, niezliczoną ilość.
Nie ma konfliktów, mocnych starć między wami?
Nie.

Trudno w to uwierzyć...
Naprawdę tak jest. Oczywiście, są jakieś drobne nieporozumienia, ale rozwiązujemy je na bieżąco. Nigdy nie miałyśmy większej kłótni czy awantury. Teraz mieszkałyśmy w osiem dziewczyn w jednym mieszkaniu, przy ogromnym stresie i ogromnej rywalizacji. Mimo to nie kłóciłyśmy się, że ktoś tam czegoś nie zrobił albo o czymś zapomniał. Niekiedy droczyłyśmy się, ale i to również z uśmiechami na twarzach. My naprawdę takie jesteśmy na co dzień.

Jakie wrażenia przywiozła pani z wioski olimpijskiej? Docierały do nas słuchy, że wszyscy spali na łóżkach z tektury.
Ale nie było z tym żadnego problemu. Były bardzo wygodne materace na łóżka, można było sobie regulować ich miękkość. Poza tym jesteśmy przyzwyczajone do spartańskich warunków, więc małe pokoje nie sprawiały problemu.