Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Imperium dzielone na pół. Jak Bracia stali się największymi wrogami

Maciej Czerniak
Koniec sierpnia. Policyjne siły zaangażowane w ochronę porządku na terenie bydgoskiego Maktronika. Bracia - Mirosław (po lewej) i Janusz jeszcze kilka lat temu spotykali się towarzysko, bywali u siebie w domach.
Koniec sierpnia. Policyjne siły zaangażowane w ochronę porządku na terenie bydgoskiego Maktronika. Bracia - Mirosław (po lewej) i Janusz jeszcze kilka lat temu spotykali się towarzysko, bywali u siebie w domach. archiwum
W Bydgoszczy mówi się o nich - Bracia. Janusz i Mirosław, wspólnicy, pracodawcy, właściciele nieruchomości, a teraz zajadli wrogowie. Jak zwykle chodzi o pieniądze.

Przed siedzibą firmy Maktronik w Bydgoszczy wczoraj parkuje kamper. Rejestracja nakielska. Nie rzuca się w oczy. Nieco dziwnie tylko wygląda to wczasowe, rodzinne auto jako element „krajobrazu” przedsiębiorstwa, na terenie którego na parkingu zaparkowanych jest kilkanaście tirów. Mają napisy „Maktronik” i „Arka Medical Spa”. W kamperze siedzi kilka osób, dyskutują, piją kawę.

Ci ludzie są bacznie obserwowani przez ochronę, która strzeże wejścia do biurowca. Z auta wychodzi w końcu mężczyzna. Rozpięta pod szyją koszula, przeciwsłoneczne okulary. Pyta, w czym może pomóc. Przedstawia się jako „pełnomocnik pani prezes”. Gdy dowiaduje się, że chodzi mi o rozmowę z Mirosławem, chwyta za telefon.

- Cześć Mirek, jest taka sprawa... - mówi i odchodzi na bok. Kiedy wraca, oświadcza, że „póki co żadnej rozmowy nie będzie”.
- Przyślemy specjalne oświadczenie - rzuca na odchodne.
- Kiedy?
- Trudno powiedzieć. W swoim czasie - pada odpowiedź.

Pełnomocnik prezesa Maktronika nie chce się przedstawić. Z jego ust pada tylko „do widzenia”. Wsiada z powrotem do kampera.

Rankiem 28 sierpnia pod siedzibę firmy przyjeżdża kilkadziesiąt radiowozów. Policjanci ustawiają się wzdłuż ogrodzenia w odstępach kilku metrów. Pozostali siedzą w samochodach. Jeden wysiada. Na pytanie o te działania, uśmiecha się tylko, zerka na teren firmy, na którym po drugiej stronie płotu kordon tworzą pracownicy ochrony i ucina: - Pilnujemy porządku.

Kilka metrów za bramą wjazdową na firmowym parkingu rozmawia grupka mężczyzn. W końcu do bramy podchodzi Jerzy Piskozub. Przedstawia się jako prezes firmy Maktronik.- Wezwaliśmy tu policję, bo wczoraj dotarł do nas sygnał, że dzisiaj ma dojść do szturmu około czterdziestu ludzi na przedsiębiorstwo. Sygnały były potwierdzone w kilku źródłach. Wiemy, że ludzie do tej akcji byli werbowani w całej Polsce. W obliczu takiej groźby nie pozostało nic innego, jak tylko poprosić policję o ochronę - kończy.

Piskozub zostawia swój numer telefonu. Zapewnia, że będzie w kontakcie. Mówi, że musi kończyć, kiedy do bramy dojeżdża kolejny tir. Kierowca chce wjechać na teren przedsiębiorstwa.

W roli mediatora w tej sprawie występuje komendant komisariatu na bydgoskim Błoniu. W firmie trwają negocjacje przedstawicieli dwóch biznesmenów - Janusza i Mirosława. Obaj roszczą sobie prawo do Maktronika. Jeden z nich twierdzi, że ma 98 proc. akcji spółki, drugiemu podlega firma, która jest właścicielem nieruchomości przedsiębiorstwa.

Negocjacje potrwają tego dnia do wieczora. Z biurowca Maktronika skłócone zarządy reprezentujące interesy biznesmenów przeniosą się jeszcze do Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe.

- Zgłoszeń w sprawie dotyczącej własności spółki było wiele - mówi prok. Agnieszka Rogowska, zastępca prokuratora rejonowego. - Część postępowań przekazano do prokuratury okręgowej, część spraw jest na etapie postępowania policji. Na razie mamy zarejestrowane dwa postępowania. Ogólnie rzecz ujmując dotyczą roszczeń do własności firmy.

Od sierpniowych wydarzeń przy Deszczowej w Bydgoszczy mijają dwa tygodnie. Około godziny 6 rano przed bramą wjazdową Maktronika zatrzymuje się koparka. Operator maszyny usuwa bramę. Kilkadziesiąt metrów dalej ludzie, którzy tego samego ranka przyjechali pod siedzibę firmy, tną ogrodzenie. W dwie godziny zdążą usunąć ponad czterdzieści metrów płotu. Teren już nie jest chroniony. Na wewnętrzny parking wjeżdża biały kamper z nakielską rejestracją. Jest w nim Mirosław. Twierdzi, że przyjechał do swojej firmy i w ten sposób tylko egzekwuje prawo korporacyjne.

Do policji i prokuratury wpływają kolejne zgłoszenia w tej sprawie.- Ludzie Mirosława bezprawnie wtargnęli na nasz teren! - piekli się Jerzy Piskozub. - Dokonano bezprawnego aktu przemocy. To ewidentna próba zawłaszczenia przedsiębiorstwa!
Ochrona nie wpuszcza do biura osób, które przyjechały kamperem. Ci natomiast twierdzą, że są zarządem firmy. Ten właśnie zarząd od końca sierpnia „urzęduje” na parkingu.- Mamy wszelkie prawa, by kierować spółką - twierdzi Ewa Koziczak. - To ja w bazie KRS figuruję jako pełnoprawny prezes zarządu.

- Pan Piskozub mówi nieprawdę twierdząc, że jest prezesem - wyjaśnia Ryszard Kulawiak. To szef przedsiębiorstwa DHM zarejestrowanego w Warszawie. - Moja firma jest prawnym właścicielem terenu, na którym znajduje się Maktronik i firmowych nieruchomości. Będąc tu próbujemy tylko egzekwować prawo.

Jedna firma. Dwa zarządy. Przedstawiciele obu twierdzący, że to oni mają rację. Przytaczane są dowody w postaci dokumentów, wpisów w Krajowym Rejestrze Sądowym. Powoływanie się na uchwały podejmowane przez dwa „walne zgromadzenia akcjonariuszy”. A wszystko to jest grą o majątek firmy, której wartość szacuje się na około 20 mln złotych. Chociaż obie strony są przekonane, że realna cena przedsiębiorstwa jest dużo większa, a tworzy ją marka, na którą Maktronik pracował od 25 lat.

Bój o Maktronik to tylko jedna odsłona wojny między braćmi Januszem a Mirosławem. Historia bydgoskich biznesmenów to materiał na scenariusz filmu. I to nie w stylu „Dynastii”.

W biznesie Bracia zaistnieli pod koniec lat 80. Początkowo handlując walutą i na giełdzie, naprawdę rozwinęli skrzydła w warunkach raczkującej gospodarki wolnorynkowej. Kilka lat później opływali już w milionowe majątki (w tym między innymi w wille w Portugalii), które dzielili z dwiema miss - Mirosław z Aleksandrą Spieczyńską (Miss Polonia 1993), Janusz z Moniką Wilgą (Miss Polski 1997).

Janusz w latach 90. znalazł się na 21. miejscu na liście najbogatszych Polaków. Pierwsze duże pieniądze przyniosła mu firma Weltinex, sprzedająca alkohol w sklepie przy ulicy Dworcowej w Bydgoszczy.

Pomysł na biznes zrodził się, kiedy ministerstwo finansów PRL ogłosiło ulgę podatkową dla przedsiębiorstw zajmujących się eksportem. Później okazało się, że w pewnych warunkach zwolnieni od podatku będą również ci, którzy sprzedają w kraju. Projekt wypalił dzięki temu, że - jak później wyjawili śledczym - alkohole sprowadzane do Polski z zamiarem sprzedawania w kraju, pochodziły z afrykańskiej Republiki Lesotho. Dlaczego? Importowanie z krajów trzeciego świata również było objęte podatkowymi ulgami.

Ten interes, choć milionowy odbił się później czkawką, kiedy zainteresował się nim najpierw urząd skarbowy, a później prokuratura. Śledczy szykowali zarzuty wobec Janusza. Ten jednak wyjechał na początku lat 90. do Rosji.

Weltinex to jednak nie jedyny biznes, który prowadził w tym czasie bydgoski przedsiębiorca. Zdążył założyć kilka innych firm. W tym - Maktronik - markę zakupioną od indyjskiego przedsiębiorcy z Danii. W Bydgoszczy zapanowała gorączka zakupów. Maktronik sprzedawał wszystko, czego w owym czasie w Polsce nie było i o czym marzyli wygłodniali zachodnich dóbr klienci. Największym hitem była elektronika, którą Braciom udawało się kupować w NRD za tak zwane ruble transferowe. Pieniądze na konta płynęły wartkim i nieprzerwanym strumieniem.

Januszowi partnerował w tych interesach młodszy brat Mirosław. Już wtedy jednak relacje między rodzeństwem zaczęły się psuć. Na drodze porozumienia między nimi stanie później walka o majątek blisko 200 firm i spółek zakładanych i firmowanych nazwiskiem Braci.

Mirosław próbuje iść swoją drogą. W końcu jednak ma problemy w... Indiach. Na pomoc przychodzi mu brat. Kilka dni po ostatnich wydarzeniach w Maktroniku Janusz wspomina tamten czas. Nie bez rozżalenia.

- Mirek twierdzi, że go oszukałem, bo firmy, o które toczy się spór on również zakładał - wzdycha Janusz. - Muszę powiedzieć jasno: Mirek nie zrobił żadnej firmy. To ja go do firm zapraszałem. Ja go też ratowałem z tarapatów w Indiach, kiedy wrócił do kraju półżywy. Wyciągnięcie go stamtąd kosztowało wtedy setki tysięcy dolarów. A gdy później wyjechałem na chwilę do Rosji, on zaczął się coraz bardziej poczuwać do roli właściciela.

Ta „chwila”, o której mówi Janusz, trwała prawie dwa lata. W tym czasie biznesmen próbował spełnić swoje ambicje polityczne. Chciał, na przykład kandydować do Senatu. Jego komitet wyborczy w Bydgoszczy zebrał jednak tylko nieco ponad 35 tysięcy podpisów. To było za mało.

Na drodze stanęły mu wtedy też prokuratorskie zarzuty dotyczące nieprawidłowości w Weltineksie. Janusz, żeby móc wrócić do kraju, starał się o list żelazny. Pisał w tej sprawie do Aleksandra Kwaśniewskiego. Listu żelaznego prezydent nie wydał, ale to nie przeszkodziło Januszowi w powrocie do kraju. Sąd go uniewinnił, a przed apelacją prokuratury zarzuty zdążyły się przedawnić.

Kolejnym interesem na miarę sukcesu Maktronika okazuje się w 1993 roku kupno przez Braci państwowego jeszcze wtedy przedsiębiorstwa Elektronix, wcześniej działającego pod nazwą Handlowo-Usługowej Spółdzielni Pracy Inwalidów. Firma zostaje przemianowana na Domar. Ten interes klienci również szybko pokochali. Jak magnes działał sprzedawany tam nieraz po okazyjnych cenach sprzęt RTV i AGD.

Problemy zaczną się kilkanaście lat później, kiedy ponownie nieprawidłowościami tym razem w Domarze - zainteresują się śledczy prokuratury. Z kasy firmy wprowadzono kilkadziesiąt milionów złotych. Przedsiębiorstwo traci płynność. Wierzyciele drzwiami i oknami próbują odzyskać swoje długi. Ostatecznie sieć sklepów - rozsianych w całej północnej Polsce - Domar-Bydgoszcz z siedzibą w Warszawie ogłasza upadłość w 2009 roku.

Śledztwo Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, które ma wyjaśnić, czy zarządcy spółki celowo doprowadzili do upadłości, trwa do dzisiaj. Pojawiają się sugestie i wątki wskazujące na to, że majątek spółki w wysokości około 23 mln zł mógł zostać wyprowadzony na konto firmy Luna Developer, pozostającej w sferze wpływów Janusza.

- Do upadku Domaru doprowadził Mirosław - ucina krótko Janusz. - Sześćset pracowników poszło na bruk - twierdzi stanowczo.

W ostatnich latach konflikt między Braćmi nasilał się. Do tego stopnia, że w 2013 roku podpisali umowę. Stanowi ona o podziale finansowego imperium. Dokument podpisany 29 listopada 2013 roku w Bydgoszczy w obecności notariusza to swoista „intercyza” określająca strefy wpływów kilkunastu spółkach Braci.

Według umowy strony zgodziły się, że „wyłączną, bezpośrednią lub pośrednią własnością” Janusza staną się określone „składniki majątkowe”: Przedsiębiorstwo Hotel-Tur w Szczecinie, spółka Arka-Mega w Kołobrzegu (wraz z kompleksem wypoczynkowym Arka Medical Spa), ośrodek wczasowy Terimex w Pogorzelicy nad Bałtykiem, nieruchomości w Lubieszynie, Bydgoszczy, Więzownie, spółka Maktronik S.A. i użytkowanie wieczyste nieruchomości w Bydgoszczy. Z kolei Mirosławowi przypadły, m.in. spółki: Locum S.A., Hotel City Sp. z o.o., Hotel City S.A., Lc Investment, Apro Investment, R-Bud, Gildia S.A. i spółki z nimi powiązane.

- Spotkanie odbyło się w obecności prawników. Mam to wszystko nagrane. Teraz Mirosław twierdzi, że ja wszedłem w 2013 roku do jego firm, spacyfikowałem je - mówi Janusz. - To, co robi ostatnio w Maktroniku, to już szósta próba zagarnięcia moich przedsiębiorstw. W ubiegłym roku takie próby miały miejsce w Pogorzelicy i w Kołobrzegu, w tym roku między innymi w Bydgoszczy przy ulicy Curie-Skłodowskiej.

Janusz twierdzi, że latem ubiegłego roku miało dojść do próby podpalenia kompleksu Arka Medical Spa w Kołobrzegu.

Na ten temat kołobrzeska policja nie udziela informacji. - Na miejscu nie ma dzisiaj komendanta, ani jego zastępcy - mówi policjantka z komendy powiatowej. - Postaram się ustalić, czy mieliśmy takie zgłoszenie - zapewnia zastępca oficera prasowego Komendy Powiatowej Policji w Kołobrzegu.

Spór między braćmi zaognił się w czerwcu tego roku, kiedy to grupa mężczyzn zajęła budynek przy ulicy Curie-Skłodowskiej w Bydgoszczy, w którym mieści się między innymi siłownia. Przez kilka tygodni najemca nie mogła dostać się do środka. W końcu pracownicy firmy ochroniarskiej opuścili okupowany budynek.

Pod koniec sierpnia Janusz usunął z zarządu spółki Maktronik dotychczasową prezes Ewę Koziczak. Powód? Nieprawidłowości w działaniu przedsiębiorstwa.

- Do Maktronika wprowadzono ludzi Mirosława. Obce osoby. Mając akcje spółki i wykonując z nich moje prawa korporacyjne - wymieniłem prezesa. Został nim przez podwyższenie członka rady nadzorczej do zarządu firmy Jerzy Piskozub - tłumaczy Janusz. - Wszystko odbyło się legalnie i w świetle prawa.

28 sierpnia, czyli dzień po tej decyzji Janusza przed siedzibą Maktronika parkuje autobus, w którym Mirosław wołuje własne walne zgromadzenie akcjonariuszy. - Jestem w dalszym ciągu prezesem firmy - utrzymuje Ewa Koziczak. - Zgromadzenie, podczas którego prezesem został mianowany pan Piskozub, było nielegalne.

Ryszard Kulawiak, szef firmy DHM, właściciela nieruchomości Maktronika: - Prawo mówi, że zgromadzenie akcjonariuszy musi odbyć się pod adresem, pod którym jest spółka. Skoro nie mogliśmy dostać się do środka, narada odbyła się w autobusie.

Przez Ewę Koziczak próbuję umówić się na rozmowę z Mirosławem. - Będę się z nim widziała dzisiaj około godziny 16 - zapewnia Koziczak we wtorek 15 września. Dzień później pada podobne zapewnienie. Ewa Koziczak nie odbiera telefonu.

Zarzuty wysuwane przez Janusza są poważne. Dotyczą „wprowadzania” do firmy Maktronik osób z wyrokami. - Mój brat sam był skazany za próbę skorumpowania funkcjonariusza UOP. Skazany był też człowiek występujący w roli doradcy Ewy Koziczak.

Mirosław usłyszał w 2000 roku wyrok trzech lat więzienia. Natomiast ów doradca to były sędzia, a później notariusz i biz- nesmen. Był bohaterem afery korupcyjnej, która finał w sądzie znalazła w 2005 roku. Został skazany za wręczenie byłemu zastępcy prezydenta Bydgoszczy i wojewódzkiemu konserwatorowi zabytków 50 tys. złotych łapówki. Była to zapłata za niewpisanie na listę zabytków zabudowań toruńskiego Tormięsu, którego kilka lat wcześniej właścicielem został właśnie... doradca.

Innym wątkiem jest zatrzymanie 4 sierpnia br. przez CBŚ na terenie firmy 26-letniego Adama K. vel. A. To członek grupy przestępczej ze Szczecina poszukiwany listami gończymi. Co robił w Maktroniku? Janusz twierdzi, że jego wprowadzenie do firmy to element próby przejęcia firmy.

W czwawrtek krótko przed zamknięciem wydania z redakcją skontaktował się Mirosław: - Mogę przedstawić dokumenty na to, że to Janusz mnie okradał. Właścicielami akcji Maktronika były firmy Jazon i Locum. I to z nich Janusz wyprowadził akcje spółki. Nie wiem, jak do tego mogło dojść, skoro prezesi tych firm akcji nie sprzedawali. To nie jest możliwe, by Janusz mógł mieć większościowy pakiet Maktronika - jak sam twierdzi aż 97 proc. To ja jestem właścicielem pakietu 68 proc akcji firmy.

Maktronik zatrudnia ponad 100 osób. Firma przez 25 lat swojego istnienia zmieniła profil. Obecnie działa w branży transportowo-serwisowej. Największym kontrahentem jest potentat Michelin.

Do tej sprawy wrócimy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska