Kilkunastu handlujących na targowisku w Świeciu poprosiło "Pomorską" o interwencję. - Nie mamy wyjścia. Potrzebujemy pośrednika, bo Urząd Miejski nie chce z nami rozmawiać - tłumaczą.
Liczą na przychylność burmistrza. - Co sobotę się tu zaopatruje. A przed wyborami nawet pobył z nami dłuższy czas, przy banko-macie rozdawał notesy. Krótko mówiąc, Tadeusz Pogoda zna realia naszej pracy - zapewniają.
Burmistrz może pomóc, anulując zmiany, które przedwczoraj zaskoczyły handlujących. - Pan Krzysztof, inkasent na naszym targowisku, codziennie ma sprawdzać obecność i wlepiać uwagi, np. za przekroczenie linii, wyznaczonej polbrukiem na płycie targowiska. Nie daj Bóg, żeby parasol czy stojak z okularami przeciwsłonecznymi wystawał o kilka centymetrów poza linię - opowiadają handlujący.
Ale najgorsza jest wymagana obecność. - Jeżeli nie będzie kogoś trzy dni w tygodniu, straci dzierżawę, czyli pracę - opowiadają. - To niesprawiedliwe, bo takie sytuacje zdarzają się często. Ktoś, kto handluje sadzonkami, nie będzie stał na targowisku w mrozie. A ktoś, kto sprzedaje skórzane kurtki - nie przyjedzie na targowisko w upał. Poza tym, my też chorujemy i - jak wszyscy ludzie - potrzebujemy urlopu. Od przedwczoraj musimy się z tego rozliczać w Urzędzie Miejskim. Prosić o zgodę na urlop i przedkładać zwolnienia lekarskie. Jak w szkole, mimo że prowadzimy działalność gospodarczą.
W proteście, przestali podpisywać listę obecności. Podkreślają, że znają powód, dla którego targowisko zmieniło się w szkółkę. - Są chętni, którym odmawia się dzierżawy z braku miejsca. Jeżeli to prawda, dlaczego miasto nie powiększy targowiska? - pytają straganiarze.
- Bo mieszkańcy bloków sąsiadujących z targowiskiem nie wyrazili zgody na jego powiększenie. Musimy to uszanować - tłumaczy Zbigniew Podgórski, zastępca burmistrza Świecia.
(aga)