W inowrocławskim szpitalu tłok. Rocznie tutejsze 33 poradnie specjalistyczne przyjmują ponad 200 tysięcy pacjentów. Pana Stanisława spotkaliśmy, gdy oczekiwał na wizytę do okulisty. W lutym jest umówiony z urologiem. Z kardiologiem spotka się dopiero za półtora roku. Uśmiał się, gdy usłyszał w telewizji, że problemy z kolejkami do specjalistów już się skończyły. - Zapraszam ministra do szpitala. Niech się na własnej skórze przekona - mówi z uśmiechem na twarzy.
Inny pacjent ma dużo mniejsze poczucie humoru. - Leczę się u urologa. Kiedyś na wizytę czekałem pół roku. Później doszło do roku. Teraz dowiedziałem się, że mogę być zarejestrowany na 2014 rok, ale dopiero w grudniu. Nie stać mnie na leczenie prywatne. Muszę czekać - skarży się inowrocławianin.
Mariusz Włodarczak, kierownik Lecznictwa Specjalistycznego w inowrocławskim szpitalu przyznaje, że pacjenci mogą odczuwać zażenowanie. - Do luftu taka kontrola, jeśli ktoś ma przyjść na nią dopiero za dwa lata - wyznaje. Taką praktykę nazywa "eksperymentowaniem". Dodaje jednak od razu, że tych eksperymentów nie chcą przeprowadzać lekarze. Są jednak do nich zmuszani.
- Przede wszystkim jesteśmy ograniczeni limitami. Wszystko przez brak specjalistów i brak pieniędzy na kontrakty dla nich - tłumaczy Mariusz Włodarczak. Zauważa, że systematycznie wzrasta liczba pacjentów korzystających z usług poradni. Mimo iż przyjeżdżają tu ludzie z powiatów żnińskiego, mogileńskiego i radziejowskiego, szpital podpisuje kontrakt w oparciu o liczbę mieszkańców powiatu inowrocławskiego.
Najdłużej czeka się na wizytę do kardiologa (średnio 320 dni). - Największe problemy mamy właśnie z tą poradnią. Na początku roku odeszło dwóch lekarzy. W tej chwili pracuje tylko trzech. Staramy się o zatrudnienie czwartego, żeby rozładować trochę kolejkę. Myślę, że do końca miesiąca pozyskamy kardiologa - przekonuje.
Ciężko dostać jest się również do urologa (czas oczekiwania - średnio 319 dni), okulisty (311), endokrynologa (300) i diabetologa (260). Mariusz Włodarczak zapewnia, że pacjenci, którzy trafiają tu na pierwszą wizytę, przyjmowani są wcześniej. Szczególnie trudne przypadki również nie czekają tak długo na kolejną wizytę.
Kierownik nie ukrywa, że czasami pacjenci swoją złość wylewają na nim. - Zdaję sobie sprawę, że pacjenta nie interesuje wielka polityka, jaki mamy kontrakt, czy mamy pieniądze na leczenie, czy są specjaliści. I ja go rozumiem. Przychodzi do nas po pomoc, a my w ramach naszych możliwości chcemy mu ją dać. Wszystko rozbija się jednak o pieniądze, a raczej ich brak - zauważa.
Warto podkreślić też, że aż 30 procent pacjentów nie informuje szpitala o tym, że rezygnuje z wizyty u specjalisty. Kolejka się nie skraca, a o wolnych miejscach lekarz dowiaduje się dopiero, gdy kończy swoją służbę.
Czytaj e-wydanie »