Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jadwiga Oleradzka, dyrektor Teatru Horzycy w Toruniu: - Szalony artysta nie jest dobrym menedżerem

Karina Obara
Jadwiga Oleradzka: - Emerytura jest prawem, a nie obowiązkiem. Holoubek był dyrektorem i po osiemdziesiątce.
Jadwiga Oleradzka: - Emerytura jest prawem, a nie obowiązkiem. Holoubek był dyrektorem i po osiemdziesiątce. Lech Kamiński/archiwum
Rozmowa z Jadwigą Oleradzką, dyrektorem Teatru Wilama Horzycy o niesmaku nagłego odejścia i kulisach rządzenia sztuką tych, którzy wiedzą lepiej.

Jadwiga Oleradzka

Jadwiga Oleradzka

Ukończyła filologię polską ze specjalizacją teatrologiczną na UMK i studium dziennikarskie w Warszawie. Zanim została dyrektorem Teatru Wilama Horzycy była recenzentką i krytykiem teatralnym w "Gazecie Pomorskiej", "Pomorzu" i "Nowościach". Jest dyrektorem naczelnym Teatru Wilama Horzycy od 1997 r. Przeprowadziła restrukturyzację i oddłużyła teatr, a także zrobiła jego kompleksowy remont (w styczniu 1997 r. dług teatru przekraczał 1/3 rocznej dotacji). Zmieniła formułę festiwalu Kontakt. Jest to obecnie jeden z najpopularniejszych festiwali teatralnych w Polsce i Europie, znany jako przegląd twórców młodej generacji. Jej odejście oznacza problemy z organizacją Kontaktu 2016.

Urząd marszałkowski chce nowego dyrektora, a pani idzie na zasłużoną emeryturę. Gorycz, złość, bezradność?
Budzi to we mnie więcej niesmaku niż gniewu, a zwłaszcza to, co czytam w mediach, że urząd marszałkowski nie ma do mnie zaufania. Nie wiem, o co chodzi.

Po 18 latach zarządzania teatrem słyszy pani, że nie spełnia oczekiwań.
I to nie bezpośrednio, ale z mediów. Nigdy nie usłyszałam od urzędników z urzędu marszałkowskiego, od kogokolwiek, że coś jest nie tak. Każdy dyrektor teatru ma zapisane w kontrakcie zadania do wykonania. I u nas wygląda to tak: frekwencja na dużej sali - 80 proc, a na małej aż 90 proc. 220 przedstawień rocznie, 6 premier, 40 tys. widzów. Zapisy kontraktu wykonałam z nadwyżką.

Może eksperymentów za mało?
A to ciekawe! Taki teatr jak nasz musi być eklektyczny. Jeśli kontrakt zakłada, że mamy się wykazać 90-proc. widownią, to eksperyment trzeba z góry skreślić, bo przeciętny widz go nie zaakceptuje. Do tego przecież mamy sprzedać 40 tys. biletów w mieście ponad 200-tysięcznym.

Przecież młodzież szkolna przyjeżdża z regionu.
Widownia zorganizowana, szkolne wycieczki to jest margines naszej działalności.

Z tego, co pani mówi, wytyczne w kontrakcie podcinają skrzydła teatrowi.
To zależy, czego się chce od teatru. Pan wicemarszałek Zbigniew Ostrowski powiedział, że teatr powinien być lepszy i atrakcyjniejszy. Jeśli atrakcyjność mierzyć będziemy liczbą sprzedanych biletów, to my jesteśmy bardzo atrakcyjni, bo na dużą scenę sprzedaliśmy w ubiegłym roku 93 procent biletów, a nie 80 procent, jak zawiera zapis kontraktu.

A pan wicemarszałek chodzi do teatru?
Nigdy go nie widziałam, choć miał zaproszenia. Chodzą panowie Janczarski i Hartwich. Wysyłamy samorządowcom, zgodnie z przyjętym we wszystkich teatrach obyczajem, zaproszenia na premiery, a wielu z nich nie przychodzi i nie informuje nas nawet, że nie przyjdzie. W holu za to stoi 40 osób, które czekają na wolne miejsce, bo może ktoś odda bilet. W ten sposób bardzo często kilkanaście miejsc na premierze jest pustych.

Może trzeba nie wysyłać tych zaproszeń.
Wydaje mi się, że jest to inna sprawa. Jeśli organizator, czyli urząd marszałkowski, daje nam pieniądze na działalność, to chyba powinien sprawdzić, na co te pieniądze wydajemy. Sprawdzić może najprościej - przyjść na spektakl i ocenić: podoba się czy nie.

A nie raczej: znam się, nie znam się?
Jeśli ktoś nie chodzi, nie powinien wygłaszać żadnych ocen.

Może powinna pani dopytywać urzędników, czy jest wystarczająco dobra?
Po każdym sezonie przedstawiałam ogromne sprawozdanie i było ono zatwierdzane bez żadnych zastrzeżeń.

Mają już kogoś na pani miejsce?
Oczywiście, że taka myśl się pojawia, no ale przecież zgodnie z prawem jest rozpisany konkurs. Sprawa konkursów w jednostkach kultury rodzi jednak kontrowersje. Bywały takie sytuacje, że wygrywał szalony artysta, który nie miał zielonego pojęcia, jak się zarządza, w ciągu roku doprowadzał taką instytucję do upadłości, a ktoś potem musiał za niego spłacać długi.

Krystyna Janda sobie radzi, Emilian Kamiński też.
Oni mają nazwiska, łatwiej zdobywają sponsorów i są to teatry prywatne, o profilu raczej rozrywkowym. My funkcjonujemy na innych zasadach. Jeśli dyrektor takiego teatru jak nasz narobi długów, to scenariusz może być fatalny, do tego stopnia, że trzeba będzie teatr zamknąć. Tu chodzi o odpowiedzialność.

A nie o żal?
Żal mi teatru. Zatrudniła mnie pani Krystyna Meissner jako organizatora sezonu w październiku 1996 roku. Przez ten czas poukładałam tu wiele spraw, nie chodzi o sztukę, ale o tę całą machinę, jaką jest teatr: działy z poszczególnymi zadaniami, które funkcjonują jak ułożone puzzle. Przyjdzie np. nowa osoba, która będzie miała inny pogląd na teatr, np. zlikwiduje pracownie, które zajmują się produkcją przedstawienia: wykonanie mebli, kostiumy, dekoracje, i zleci to firmom z zewnątrz. Ale czy to rzeczywiście będzie taniej i czy jest komu zlecić? Jeśli nie zna się na teatrze, żadnego skutku to nie odniesie, bo zamawianie na zewnątrz na ogół jest droższe. W kraju jest kryzys, kultura nie jest elementem pierwszej potrzeby, o człowieka, który przychodzi do teatru, trzeba walczyć. Trzeba mu proponować coś, co go zainteresuje.

Jak pani dba o tego człowieka?
Głównie poprzez dobre przedstawienia, ale też programy edukacyjne, warsztaty dla ludzi młodych, których wpuszczamy w scenografię przedstawienia, aby nasiąkali teatrem.

Wszyscy artyści muszą teraz walczyć o widza, czytelnika, słuchacza.
Tak, ale proszę spojrzeć na liczby, nam się to udaje.

No to nie ma powodu, aby panią żegnać, z wyjątkiem zasłużonej emerytury.
W teatrze nie bardzo zwraca się uwagę na wiek. Emerytura jest prawem, a nie obowiązkiem.
Pani dyrektor Meissner była dyrektorem we Wrocławiu do osiemdziesiątki, Holoubek miał przeszło osiemdziesiąt lat.

Ale grał na scenie do końca. Może pani powinna być bardziej widoczna, jakąś sztukę napisać, wystawić?
Na Boga, nie jestem reżyserem i nie będę się wygłupiać! Nie po to tutaj przyszłam. I nie o to chodzi. Po prostu postanowiono zmienić dyrektora w Horzycy. Nie jest to kwestia długotrwałych rządów, bo pan Figas (Opera Nova) ma dłuższy staż ode mnie. Tylko proszę mi wytłumaczyć, po co, skoro przychodzi do nas tak ogromna rzesza widzów i ta publiczność akceptuje program, który tworzę. A władza, która do teatru nie chodzi, postanawia o zmianie profilu teatru?

Może jest pełne obłożenie, ale dzięki namowom nauczycieli, którzy zabierają grupy uczniów, a może dlatego, że wciąż jeszcze wypada chodzić do teatru i ludzie chodzą.
Kompletna bzdura! To nie są czasy, że się kogoś zmusza, aby chodził do teatru. Ludzie chodzą, bo chcą i im się podoba. Poza "Koncertem życzeń" i piosenkami Grechuty, mamy 20 poważnych sztuk, a nie wygłupy czy farsy.

Ale brak takich spektakularnych sukcesów, jakie miał dyrektor Łysak.
Dyrektor Łysak został przyjęty do teatru, gdy nie było jeszcze nowelizacji ustawy dotyczącej zapisów frekwencyjnych. Mógł robić śmiałe przedstawienia, pozwolić sobie na eksperyment. To dobrze i dla niego, i dla teatru. Ściganie się z liczbami nie jest twórcze dla teatru.

Czyli decyzja władz o pani odejściu to kwestia liftingu?
Chyba tak. Jestem jednak ciekawa, kim będzie mój następca i jak sobie poradzi z festiwalem Kontakt 2016.

Nie pomoże pani w jego organizacji?
A dlaczego miałabym to robić? To jest autorski festiwal. Ja nie wiem, jaki gust będzie miał mój następca. Festiwal trzeba robić na zakładkę. Krystyna Meissner, gdy odchodziła do Teatru Starego wiedziała, bo znałyśmy się 20 lat, że ja uznam jej gust, przejmę pałeczkę.

Czyli przejmowanie teatru powinno się odbywać na zasadzie namaszczania?
Tu jest ważne co innego. To jest wielka machina i jeśli ktoś nie wie, jak to działa, to nie wejdzie w to z "marszu". To jest oparte na wiedzy, sieci przyjaciół w Europie. Tego nie dał mi internet ani gazety, ale rekomendacje, fachowcy, z którymi rozmawiam od lat. Trzeba jeździć na festiwale i śledzić trendy, aby ułożyć duży europejski festiwal. W czasie, gdy ja obejmowałam teatr, festiwali było mało, teraz jest kilkadziesiąt. I zaproszenie teatrów do nas musi im się opłacić. Już od jutra trzeba szukać przedstawień, a przez tę całą sytuację wszystko jest w zawieszeniu. Stałam się przedmiotem jakiejś niesmacznej rozgrywki, która teatrowi nie służy. Cóż, urzad marszałkowski jest organizatorem i daje nam pieniądze...

A jaki model byłby najlepszy?
Już został wymyślony. Markowe teatry niemieckie finansowane są bardzo ciekawie na zasadzie trójpodziału. Za budynki teatru odpowiada miasto, za organizację (pieniądze, na utrzymanie ludzi) odpowiada np. land, a pieniądze na działalnosć artystyczną daje ministerstwo kultury. I każda jednostka rozlicza to, na czym się zna. A my? Skupiliśmy wszystko w jednych rękach. Uważam, za Agnieszką Holland, że oddanie kultury samorządom powoduje jej upadek.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska