Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jadwiga Oleradzka, dyrektor Teatru Horzycy, wspomina 20 lat festiwalu "Kontakt"

(MJ)
Jadwiga Oleradzka
Jadwiga Oleradzka Fot. Lech Kamiński
Rozmowa z Jadwigą Oleradzką, dyrektor Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu.

- W sobotę rozpoczyna się 20. edycja "Kontaktu". To chyba już poważny wiek dla festiwalu?

- Bardzo poważny. Wiele festiwali w tym czasie upadło, zwłaszcza w naszej części Europy. Inne często borykają się z ogromnymi problemami, głównie finansowymi, co właściwie dotyka wszystkich. Sam fakt, że nasz festiwal odbywa się co roku od lat dwudziestu jest już dużym osiągnięciem. Niestety my również napotykamy na coraz większe trudności. To skandal, że przez tych dwadzieścia lat nie przybyło w Toruniu ani kawałka sali teatralnej. Chyba już tylko szczęśliwym zbiegom okoliczności, a także moim własnym umiejętnościom przekonywania zawdzięczamy to, że znajdują się jeszcze teatry, które chcą występować w salach adaptowanych na festiwalu "Kontakt".

Wydaliśmy właśnie książkę o dotychczasowych dziewiętnastu festiwalach. Czytałam ją wczoraj i znalazłam recenzję jednej z najlepszych polskich krytyczek teatralnych Barbary Osterloff rozpoczynającą się tak: "Siedzę w najgorszej ze znanych mi sal teatralnych, w toruńskim klubie Od Nowa". I taka jest prawda. Wszystkie festiwale w małych miastach w krajach takich jak Czechy, Słowacja czy Bułgaria doczekały się takich sal, w których impreza mogła się rozwinąć. A my nie mamy nic prócz niewielkiego teatru.. Na festiwal budujemy w istocie dwa dodatkowe teatry, tylko po to, by je za chwilę zburzyć. W tym roku mam na przykład poważny kłopot z salą Olimpijczyk. Zrobiono tam remont, odnowiono parkiet, do którego nie można teraz nic przybić,więc w końcu jak ustawić dekoracje? Musieliśmy więc wliczyć w koszta zbudowanie własnej podłogi z ciężkich, podbitych wykładziną płyt OSB. Po co nam 200 metrów kwadratowych podłogi? To są wyrzucone pieniądze. Na dodatek nie tak dawno dowiedzieliśmy się, że teren wokół Olimpijczyka jest niemalże do samych wrót sprzedany prywatnemu inwestorowi. W związku z tym nie ma dojazdu, a przecież pod salę muszą podjechać tiry z dekoracjami.

- Wspomina Pani o trudnościach, jakie towarzyszą organizacji "Kontaktu". Czy przez te wszystkie lata zdarzały się Państwu jakieś festiwalowe wpadki?

- Pod względem organizacyjnym nasz festiwal - jak mówią wszyscy w Europie - działa jak szwajcarski zegarek. Pamiętam jak w 1997 roku w plenerze przy dawnym "Wodniku" grany był spektakl "Drift".

My wówczas zbudowaliśmy wszystko, łącznie z basenem, a Holendrzy nakręcili film instruktażowy z naszej pracy i rozsyłali go tam, gdzie jeździli, żeby gospodarze wiedzieli, jakie stworzyć im warunki. Ponieważ mamy teraz powódź, od wczoraj myślę cały czas o pogodzie.

Z pogodą zdarzały się wpadki niesłychane! Festiwal odbywa się pod koniec maja, stąd zawsze pojawiało się ciążenie, by zrobić coś w plenerze. Wspomniany "Drift" w większości grany był w basenie, aktorzy znajdowali się pod wodą, a temperatura wynosiła może 10 stopni! Pamiętam, że przyniosłam wtedy koc z domu i kilka osób mogło się tym kocem okryć.

Innym razem poznański teatr Pawła Szkotaka grał w fosie "Carmen Funebre". Ale wcześniej spadła potworna ulewa, fosa rozmokła, przedstawienie spóźniło się chyba ze dwie godziny. Długo się zastanawialiśmy, czy w ogóle spektakl ma się odbyć, bo aktorzy grali na wysokich szczudłach bardzo dynamiczne sceny. Gdyby ktoś się pośliznął i wpadł w publiczność, to koniec. Paweł Szkotak po długim namyśle powiedział: "Jesteśmy zawodowcami, zagramy". No, i grano na tych szczudłach do publiczności skulonej pod parasolami.

I jeszcze jedną sytuację pamiętam, też z pleneru. "Liliom" - przedstawienie młodziutkiego wówczas, a dziś już bardzo wybitnego reżysera Arpada Schillinga z Węgier pokazywane było u nas w fosie przy Baju Pomorskim. I tam ostatnia scena jest taka, że Liliom już jako dusza idzie do nieba nago. Na górze siedzi Bóg i aniołowie, a on musi tę drogę pokonać. Było tak potwornie zimno, że temperatura nie przekraczała chyba 5 stopni. I ten biedny, nagi aktor szedł, a wszyscy patrząc na niego trzęśli się z zimna.

- Na "Kontakcie" pojawiały się teatry z dość egzotycznych dla nas krajów, chociażby z Australii, Turkmenistanu, Uzbekistanu, Chin. Jak Pani wspomina te spotkania?

- Do tej pory na "Kontakcie" zostało pokazanych ponad 300 przedstawień. Gościliśmy reprezentantów 40 krajów. Jednym z bardziej egzotycznych spektakli były słynne lalki na wodzie, grane w basenie przy jednej z toruńskich szkół. Ta wietnamska technika liczy sobie podobno tysiąc lat. Mieliśmy również spektakle z Turkmenistanu, Tadżykistanu, Jakucji, Chakasji, ale to już był normalny, a do tego bardzo dobry teatr. Wcale nie egzotyczny. Byli też u nas Aborygeni. Gdy weszli do teatru z didgeridoo, takimi wielkimi trąbami, było takie wielkie "wow". Grali spektakl na Rubinkowie, na skarpie wiślanej, publiczność siedziała na ziemi, dźwięk niósł się po wodzie... Bywały takie rzeczy.

- Bywały też gwiazdy. Zdarzały się kaprysy?

- O, tak. W zeszłym roku aktorka Petera Brooka zaczynała dzień od szampana. I to nie mogło być wino musujące, tylko prawdziwy szampan. Bywali i tacy reżyserzy, których trzeba było wozić, powiedzmy z hotelu Zajazd, do teatru. Taka podróż trwała dłużej niż przejście na własnych nogach. Gościliśmy także reżysera, który miał hotel w Bydgoszczy, ponieważ Toruń nie był w stanie spełnić jego żądań. Prawie każdego roku zdarza nam się bardzo kapryśna gwiazda z jakiegoś kraju. Przyzwyczailiśmy się do tego, że od czasu do czasu musi odbyć się jakaś oczyszczająca awantura.

- "Kontakt" ma bardzo wierną publiczność. Czy ona zmieniła się, ukształtowała przez wszystkie lata istnienia festiwalu.

- Myślę, że tak. "Kontakt" ma bardzo wyrobioną publiczność. W końcu nie każdy w Polsce ma możliwość raz do roku oglądać reżyserów na światowym poziomie. Wydaje mi się, że publiczność festiwalu z jednej strony jest znakomita, a z drugiej - jeszcze ciągle dosyć konserwatywna. Dam przykład. W zeszłym roku bardzo kontrowersyjne dla widzów okazało się przedstawienie Kornela Mundruczo "Lód". Oskarżano mnie nawet o szerzenie pornografii, podczas gdy w dzisiejszych czasach u Warlikowskiego czy Lupy osoby nago biegające po scenie to nic nadzwyczajnego. Ale w Toruniu wywołało to straszną sensację. Skończyło się zabawnie: ostatnio zobaczyłam repertuar jednego z najważniejszych festiwali w Europie - Wiener Festwochen, który jest niesłychanie bogaty, ogromny i obejmuje spektakle z całego świata. Z Europy Środkowo-Wschodniej są dwa przedstawienia: "Fabryka" Lupy i właśnie "Lód" Mundruczo. To tak a propos konserwatywności w odbiorze. Zresztą na "Kontakcie" już wcześniej działy się podobne rzeczy. Dziesięć lat temu pierwszy pokazywany u nas spektakl Ostermeiera, który zresztą zdobył jedną z głównych nagród, też był przyjęty w taki sposób, że część sali stała i klaskała, a część krzyczała skandal!

- Czego życzyć "Kontaktowi" na urodziny?

- Trzeba nam życzyć tego, żebyśmy mieli gdzie grać, bo to, czym dysponujemy teraz, to po prostu wstyd.

Udostępnij

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska