Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak PiS psuje język i co możemy zrobić, aby nie poddać się retoryce polityków

Karina Obara
Karina Obara
Dr hab. Dariusz Pniewski: - Tadeusz Peiper, mądry człowiek, dawno temu powiedział, że degradacja rzeczywistości zaczyna się od degradacji języka.
Dr hab. Dariusz Pniewski: - Tadeusz Peiper, mądry człowiek, dawno temu powiedział, że degradacja rzeczywistości zaczyna się od degradacji języka. Archiwum
Rozmowa z dr. hab. Dariuszem Pniewskim z Instytutu Literatury Polskiej UMK o języku, jakim posługuje się obecna władza i konsekwencjach, jakie w społeczeństwie powoduje degradacja języka

- Co Pan myśli, gdy słyszy Pan wyrażenia: "Rada Mediów Narodowych", "Narodowy Program Prokreacji", które upodobała sobie używać obecna władza?
Skoro pyta Pani mnie – interpretatora literatury, który nie jest politycznym komentatorem, to powiem, że w tych nazwach dostrzec można konsekwencję. Są one wyraziste znaczeniowo, nieskomplikowane, więc łatwo jej zapamiętać. Miały brzmieć bardzo poważnie, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że mają pewien groteskowy wydźwięk. Chyba z racji mojego wieku pierwsza nazwa kojarzy mi się z „krajem rad”, a druga z „planem pięcioletnim”. A mówiąc serio, za dostojnymi, patetycznymi nazwami nie zawsze stoją poważnie działające instytucje.

- Jak takie zbitki słowne mogą działać na ludzi?
Język może służyć do opisywania rzeczywistości albo do kreowania wyobrażeń. Pierwszy to język analizy, drugi – między innymi marketingu, także marketingu politycznego. Nie lubimy, gdy reklamy przekonują nas do zakupu kolejnego „doskonałego” towaru, a jednak wiele osób poddaje się działaniu takiego przekazu albo przed nim kapituluje. Przecież nie czynią tego podświadomie, raczej dlatego, że chcą posiadać „to, co wszyscy” albo też rezygnują z wysiłku samodzielnego poszukiwania lub – chociaż takich ludzi jest chyba najmniej – są naiwni. Czyli kieruje nimi albo potrzeba przynależności do jakiejkolwiek wspólnoty, albo lenistwo, albo naiwność. Bywa też, że te czynniki współdziałają. To smutne, bo wolałbym politykę, która głosiłaby odpowiedzialność za działania i słowa, wymagała autentycznego, to znaczy rozumnego, zaangażowania i zachęcała do samorozwoju. Czyli: mówić mniej, ale mądrze. Mówić tylko wtedy, gdy ma się odpowiedni zasób wiedzy i wstydzić się, gdy owa wiedza albo intelekt okażą się zbyt małe.

- Gazety pełne są nagłówków o "dobrej zmianie", nawet jeśli mają na myśli "niedobrą zmianę". Wielu Polaków nawet nie sięgnie do tych pism, ale językowe sformułowanie zakotwicza się w ich głowie. Jakie to może wywoływać efekty?
Bez wątpienia, uproszczenia oraz schematy myślowe i językowe nie są narzędziami poznania.

- Czy ironizując powinniśmy być wobec tego ostrożniejsi?
Zanim odpowiem na to pytanie, powiążę je z poprzednim. Jeśli myślimy schematycznie, to posługujemy się też dostosowanym do tego sposobu myślenia, uproszczonym językiem. Nie jesteśmy wówczas w stanie ani rozumieć, ani opisać naszych obserwacji i doświadczeń. Takie życie staje się trudnym do zniesienia chaosem. Nie potrafimy się wtedy poruszać w świecie, nie umiemy nawiązywać głębszych relacji międzyludzkich. Schematy myślowe pozornie porządkują ten chaos. Pozornie, bo przede wszystkim służą niedostrzeganiu wszystkiego, co skomplikowane. A rzeczywistość ze swej natury jest skomplikowana. Znane z medialnych przekazów działania polityków (nie tylko polskich) wskazują, że ich podstawową rolą jest oferowanie takich schematów pozornie porządkujących rzeczywistość. Politycy stali się (a może zawsze byli) sprzedawcami marketingu politycznego, więc posługują się narzędziami takiego marketingu. Dlatego niedobrze jest, gdy mają oni niemal wyłączny wpływ na kształtowanie życia publicznego. Niedobrze też, gdy znajdują odbiorców, bo oznacza to, że chętnie hipokryzję polityków będą stosować sami.

- A co z ironią?
Ironia z założenia jest nieschematyczna. Dlatego bywa bronią obosieczną. Przykładem niech będzie wyrażenie „dojna zmiana”, które zyskało znaczenie nieuwzględnione przez jego autora. Ironia należy do szlachetnej tradycji intelektualnej, a tę warto utrzymywać. Zwłaszcza w okresie przemian. Obrona tradycji intelektualnej wydaje mi się obowiązkiem humanisty. Do tej tradycji należy także odpowiedzialność za słowo. Autorzy niektórych wypowiedzi nacechowanych politycznie chyba nie zdają sobie sprawy z siły oddziaływania języka i z rzeczywistych skutków swoich wypowiedzi. Albo też zdają sobie z tego sprawę, ale są niezmiernie cyniczni.

- A jeśli naprawdę tak myślą?
To jeszcze gorzej. Wówczas ironiczna riposta to za mało, ona wymaga wyrobionego odbiorcy. Potrzebny jest za to prosty, bezpośredni komentarz. Nie sposób bowiem obojętnie przejść obok np. gloryfikowania wojny. Jako humanista nie mogę się zgodzić na – znane z opinii o działalności Muzeum II Wojny Światowej – twierdzenie, że wojna hartuje charaktery. Niebezpiecznie dużo propagandy, niebezpiecznie mało realizmu. Wojna to nieszczęście i charaktery okalecza. Wolę, by charaktery hartowały np. sporty ekstremalne. Tam walczy się z własnymi słabościami.

- Jednak wielu komentatorów uważa, że PiS i Jarosław Kaczyński budują swoją pozycję na konflikcie, a to skłóca społeczeństwo.
Antagonizowanie jest jednym ze skutecznych zabiegów politycznego marketingu. Jednak wcale nie musimy się mu poddawać. Zdecydowałem się na tę rozmowę, ponieważ wydało mi się ważne, by powiedzieć rzecz oczywistą, a – ku zdumieniu nie tylko mojemu – coraz rzadziej obecną w mediach: opowiedzenie się po stronie intelektualnej tradycji polskiej i europejskiej, zachowywanie kultury osobistej, poznawcza otwartość na doświadczanie nieznanego, niechęć do agresji, nie oznaczają automatycznie opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu. W Pani pytaniach powraca słuszna myśl, że na odbiorców (społeczeństwo) można oddziaływać za pomocą języka. To jasne, ale przecież można też oddziaływać pozytywnie.

- W jaki sposób?Powiedziałem, że język opisowy to język analizy. W mediach brakuje analiz, które nie tyle apelowałyby o przyjęcie postawy „za” lub „przeciw”, lecz zachęcały do samodzielnego myślenia. Zachowanie niezależności myślenia pozwala na wybór stylu życia. To przecież nie jest – użyję języka ulicy – „frajerstwo”, ale świadomy wybór. Na szczęście, podobnie myślących osób jest wiele. Każdy z nas ma w swoim otoczeniu takich ludzi. Przecież należą do „naszego” grona także ci, którzy widzą siebie „po drugiej stronie”. W tym upatruję nadziei. Dopóki bowiem polityka nie zawłaszczyła całkowicie rzeczywistości i pozostaje wciąż głównie w kręgu przekazów medialnych, będziemy ze sobą rozmawiać. Na poziomie relacji międzyludzkich, na ulicy, w bloku, na osiedlu, na plaży.

- W sprawie Trybunału Konstytucyjnego PiS chętnie posługiwał się sformułowaniem "kompromis" i zarzucał opozycji, że nie dąży do kompromisu. Tymczasem chyba nie jest kompromisem nakłanianie do przyjęcia cudzego stanowiska pod groźbą szantażu: "Nie zależy wam na Polsce, na polskim narodzie"?
Tadeusz Peiper, mądry człowiek, dawno temu powiedział, że degradacja rzeczywistości zaczyna się od degradacji języka. Język odwzorowuje nasze myślenie. Podam przykład: każdy z nas rozumie słowo „miłość”, ale każdy ma nieco inne jej wyobrażenie. Skutkiem tego, dwie osoby mówiące „kocham cię” mogą mieć na myśli właściwie różne uczucia. Jednym ze sposobów uniknięcia bolesnego miłosnego rozczarowania jest porównanie sposobów ich rozumienia. To z kolei wymaga ich zdefiniowania. Sformułowania, o które Pani pytała w całej rozmowie, wydają mi się pozbawione takich jasnych definicji. Mimo że używający ich politycy przekonują, że jest przeciwnie.

- Np. „suweren”?
To wyłącznie sformułowanie retoryczne, a więc pozbawione nie tylko głębszego, ale po prostu – klarownego znaczenia, podobnie jak w czasach PRL „lud”. Przyszło mi teraz do głowy, że Pani pytanie brzmi jak problem postawiony studentom studiów humanistycznych. Uczą się oni analizowania, krytycznego myślenia, formułowania argumentów. Sprzeczają się czasem zarówno między sobą, jak i ze mną. Bywa, że mają rację. Jest ich wielu i są różni, ale – jak sądzę – duża część z nich wierzy (nawet, jeśli nie do końca sobie to uświadamia) w istnienie kantowskiego imperatywu moralnego (przyznam, że mnie ta wiara nie opuściła): „prawo moralne we mnie”. Taki młodzieńczy maksymalizm, połączony z chęcią sprawdzenia się, jednoczesną otwartością na innych i gotowością do zażartej obrony własnego zdania. I z takim prawdziwym zaangażowaniem analizują bohaterów literackich, traktując ich jak możliwe warianty życia.

- Rozmawia Pan ze studentami o polityce?
Nie, ale wydaje mi się, że do wszystkich ludzi potrafiących przeprowadzić krytyczną analizę marketing polityczny nie trafia. Czy zatem politycy, którzy nie dyskutują o najważniejszych ideach (ważnych nie tylko dla siebie), lecz zamykają je w nierozbudowanych, powtarzających się schematach retorycznych, nie działają w istocie na własną niekorzyść?


Nazwał Wałęsę "bydlakiem" i wyzwał "na solo", teraz przeprasza. "To było głupie", wideo: TVN24/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska