Jak informuje dalej, aby nie utrudniać ruchu drogowego, razem z motorniczym i przybyłym na miejsce dyżurnym ruchu MZK udał się na pętlę tramwajową w Myślęcinku. - Dyżurny uznał, że wina leży po mojej stronie, z czym się jednak nie zgadzam - tłumaczy senator. - To mi tramwaj wjechał w zderzak - dodaje i zaznacza, że rozmowy przebiegały w miłej atmosferze. Nikt się z nikim nie kłócił.
W związku z różnicą zdań, na miejsce wezwano policję. - Na przyjazd funkcjonariuszy czekaliśmy bardzo długo - relacjonuje Jan Rulewski. - W końcu, gdy minęło półtorej godziny, uznałem, że pojadę do domu.
- A czy podpisał pan jakieś oświadczenie, zgodnie z którym bierze pan na siebie odpowiedzialność za kolizję? - pytamy. - Żadnego oświadczenia nie podpisywałem - odpowiada senator. - Wyjaśniłem dyżurnemu ruchu, że w związku z tak długim czasem oczekiwania na policję, jadę do domu.
Gdy zadzwoniliśmy do Jana Rulewskiego (około godziny 20.00), okazało się, że policja była u niego wcześniej i spisała już wyjaśnienia senatora. - Teraz trzeba czekać na ustalenia - mówi.
Nie to jednak najbardziej martwi Jana Rulewskiego. - Czytałem już w internecie artykuły na temat dzisiejszej kolizji - słyszymy. - To przykre, że niektóre gazety karmią swoich czytelników niesprawdzonymi informacjami. Nikt się ze mną nie kontaktował. Naprawdę żal mi czytelników, którym podaje się zmyślone wiadomości.