Rulewski wymyślił, by rodzic płacił na dziecko 100 zł i drugie tyle dokładało państwo. W przypadku rodzin bez dochodów, obowiązek państwa ograniczyłby się do 20 zł miesięcznie.
Senator wyliczył, że 18 latach uzbiera się 42 tys. zł, po ukończeniu studiów - 56 tys. zł. Całkowity koszt państwa na ten program wyniósłby ok. 50 mld zł. Znajdą się na to pieniądze, choćby z Funduszu Pracy i FGŚP.
Polityk wyjaśnia: - Tworzy się fundusz, którego udziałowcami są rodzice i państwo. Pieniądze są inwestowane w bezpieczne papiery wartościowe. Jest kontrola nad tym, co młody człowiek robi z kapitałem. Nie może go skonsumować, ale na przykład otwiera firmę. Zostaje w kraju, gdzie pracuje i płaci podatki.
Jan Rulewski uważa też, że rodzice z drugiego progu podatkowego, takich jest najwięcej, nie powinni odliczać sobie ulgi na dziecko. - Te pieniądze powinny trafić do najbiedniejszych rodzin. Dziś jest tak: ci, którzy mają kilkoro dzieci, albo w ogóle nie zarabiają, albo zarabiają zbyt mało, by mieli z czego odliczać ulgi.
EkonomistaMarek Zuber uważa, że sam pomysł utworzenia Funduszu Młodości jest sensowny. - Rulewski dotyka tu ważnego problemu, że polscy rodzice nie mają nawyku oszczędzania na przyszłość swoich dzieci, więc może dzięki temu by się tego nauczyli. Jednak technicznie jest to nie do zrealizowania. Nawet ci, którzy pracują, nie zawsze mają dodatkowo 100 zł miesięcznie. Ponadto 50 mld zł jest nie do wyciągnięcia z budżetu, bo ich po prostu tam nie ma. Zuber również popiera ostrożność z rozdawaniem ulg. - Dla rodziców przeciętnie zarabiających wcale nie są zachętą do posiadania więcej potomstwa. Może rzeczywiście lepiej dać te pieniądze najbiedniejszym. (d-ka)