https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Janina Paradowska - Czysta Polityka - "Nieznośna żądza sławy"

Janina Paradowska Autorka jest publicystką tygodnika "Politka".
Każdy chce się jakoś upamiętnić i przejść do historii. W Polsce najszybciej przechodzi się do historii, gdy jest się autorem jakiejś listy.

Najlepiej oczywiście listy agentów, gdyż nic nie budzi takiego zainteresowania mediów (choć już niekoniecznie publiczności) jak agent, choćby nawet marny lub dawno już zlustrowany jako nieagent. W dobie posuchy każdy agent jest dobry, nawet taki, co agentem nie był. Mieliśmy więc już dość tajemniczą listę Milczanowskiego (informacja dla młodszego pokolenia - były szef UOP w rządzie Tadeusza Mazowieckiego), potem gruchnęła lista Macierewicza, która do dziś pozwala wielbić najgorszy po 1989 roku rząd, gdyż podobno obalili go agenci. Była lista Nizieńskiego, czyli bardzo ostrego rzecznika interesu publicznego, który badał oświadczenia lustracyjne i odchodząc zostawił swemu następcy w prezencie jakąś listę osób, których chciał podobno oskarżyć o kłamstwo lustracyjne, ale nie miał papierów. Była wreszcie najobszerniejsza ze wszystkich lista Wildsteina, czyli jak twierdzili jedni - agentów lub jak twierdzili inni - po prostu spis katalogowy IPN, na którym ofiary wymieszano z różnymi kategoriami współpracowników. Każda z nich autorowi jakąś sławę przyniosła, choć niekoniecznie dobrą.

Obecny prezes IPN najwyraźniej też postanowił przejść do historii jako autor jakiejś listy. Tym razem "listy 500". Dotychczas tak zwane "pięćsetki" kojarzyły się nam głównie z najbogatszymi Polakami lub największymi przedsiębiorstwami. Od czerwca 2007 będą się także z agentami kojarzyć, bo wszystko musi się dziś kojarzyć z agentami. Bez agenta nie da się objaśnić żadnego procesu społecznego, żadnego wydarzenia politycznego. Niektórzy wprawdzie mówią, że prezes IPN poszedł na łatwiznę, bo lista Kurtyki jest po prostu listą Nizieńskiego, ale należy sądzić, że jednak została twórczo rozwinięta. Nizieński podobno zostawił w zamrażarce około setki nazwisk, a teraz mamy ich pięć razy tyle. Trzeba jednak przyznać, że prezes Kurtyka dobrze zaczął, bo od samej góry. Jedno z pierwszych nazwisk, które przeciekło to Aleksander Kwaśniewski.

Co szkodzi, że byliśmy w 2000 roku świadkami jego rozprawy lustracyjnej, kiedy to okazało się, iż żadnym agentem nie był, co więcej, okazało się nawet, że przy materiałach próbowano manipulować, bo go wrobić w agenturalność. Dziś na listę można wstawić dowolne nazwisko. Nikt za nic nie bierze żadnej odpowiedzialności.

Najważniejsze, żeby były listy i nazwiska. To, że pojawiła się lista Kurtyki i natychmiast wyciekła nie jest żadnym zaskoczeniem. Było jasne, że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy lustracyjnej trzeba będzie znaleźć jakąś drogę do ujawniania nazwisk i to nie czekając na znowelizowanie ustawy. Droga już jest.

Nie jest też przypadkiem, że spośród 500 jako pierwsze wypadły nazwiska polityków lewicy od dawna funkcjonujących w życiu publicznym i po wielekroć lustrowanych.

Po prostu akurat lewicowe nazwiska były potrzebne, bo Kwaśniewski wrócił do polityki i ponieważ na razie nie udaje się wmontować go w żadną aferę, by odsłonić układ, to trzeba odgrzać stare kotlety. Trzeba uderzyć w Lewicę i Demokratów, bo akurat nieco lepiej wiedzie się im w sondażach, a w dodatku nie są za pierwiastkiem. Potem przyjdzie czas na innych. Jeżeli można tworzyć listy osób dawno zlustrowanych i przedstawiać ich jako agentów, to można już wszystko, a cała lustracja staje się po prostu kpiną już nie tylko z prawa, ale ze zdrowego rozsądku obywateli. A lekarze nadal strajkują. Nikt nie ma na nich głowy, bo przecież ważne są listy.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska