https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jest afera, winnych nie ma

Waldemar Pankowski Fot. Lech Kamiński
Lech Kamiński
Nie wiadomo co jest bardziej niepokojące. To, że w ciągu kilku miesięcy koszt przebudowy stadionu wzrósł z 7 do 23 mln zł? Czy to, że do tej pory, mimo licznych kontroli, nikt nie odważył się wskazać winnych?

     O konieczności remontu stadionu przy ul. Bema zaczęto mówić w toruńskim magistracie już w 1996 roku. Rok później gotowy był projekt warszawskiej firmy "Romines", według którego stary i zniszczony obiekt "Pomorzanina" miał się stać nowoczesnym, miejskim stadionem lekkoatletycznym i piłkarskim.
     Ówczesny wiceprezydent Torunia Jerzy Janczarski z dumą pokazywał na konferencji kolorowe rysunki ukazujące jak będą wyglądać, po zakończeniu prac, boiska i trybuny. Roboty trwać miały trzy lata, czyli do roku 2000 i kosztować 7 mln zł.
     Do tej pory, choć wydano już na modernizację stadionu ponad 10 mln zł, inwestycja nie jest zakończona, a jej koszt (gdyby realizować ją według dokumentacji) szacowany jest na ponad 23 mln zł.
     Przez ostatnie trzy lata stadion lustrowały specjalne zespoły z różnych wydziałów magistratu, złożona z radnych komisja rewizyjna, wreszcie obecny wydział kontroli Urzędu Miasta. Prawie wszystkie stwierdzały nieprawidłowości (ostatnia zakończyła się nawet doniesieniem do prokuratury), ale żadna nie wskazała kto się ich dopuścił. Dlaczego?
     Projekt czy koncepcja?
     
Od początku ze strony miasta w przebudowę stadionu zaangażowane były Centrum Sportowo-Widowiskowe "Tor-Tor" oraz wydział gospodarki komunalnej. I to właśnie dyrektor pierwszego z nich - Jerzy Szychowski przeprowadził w maju 1996 roku przetarg na projekt nowego obiektu, który wygrała firma "Romines". To wtedy pojawia się kwota 7 mln zł i termin prac trzy lata.
     - Jednak już wtedy jasne było, że opracowanie "Rominesu" jest tylko koncepcją architektoniczno-budowlaną, która nie zawierała szczegółowych opracowań np. szatni, tablicy wyników, czy oświetlenia - _uważa Szychowski. - A to oznaczało, że trzeba będzie zrobić całościowy projekt, a co za tym idzie koszt zadania znacznie wzrośnie.
     - Trudno mi wypowiadać się za innych członków ówczesnego Zarządu Miasta, ja w każdym razie byłem przekonany, że remont będzie kosztował 7 mln zł i zostanie wykonany według projektu "Rominesu". Na nic innego nie wyrażałem zgody - twierdzi tymczasem Józef Jaworski, w latach 1996-98 wiceprezydent Torunia, dziś przewodniczący Rady Miasta.
     
- Nikt inny jak wiceprezydent Jaworski, pomagał "Cenbudowi" uzyskać pozwolenie na budowę według kolejnego projektu, przygotowanego przez "Miastoprojekt" - ripostuje Szychowski.
     Na warunkach miasta
     
Wkrótce bowiem wraz z Włodzimierzem Kaczmarkiem, oddelegowanym do tego zadania pracownikiem wydziału gospodarki komunalnej, Szychowski uznał, że zakres robót jest tak poważny, iż konieczne jest zatrudnienie inwestora zastępczego. Prywatnej firmy, która fachowo będzie prowadzić i nadzorować inwestycję. Zasadność takiego rozwiązania (które nie było wtedy niczym nadzwyczajnym, podobnie postępowało i postępuje wiele samorządów) uznał też ówczesny Zarząd Miasta, który zgodził się na rozpisanie przetargu.
     Wygrał go Zakład Obsługi Procesów Inwestycyjnych "Cenbud", który w zamian za to, że został inwestorem zastępczym uzyskał prawo do zapłaty w wysokości 2,1 procenta wartości przedsięwzięcia. Wtedy, przypomnijmy, miało ono kosztować, według oficjalnych wypowiedzi władz Torunia, 7 mln zł.
     Umowie, którą miasto, w sierpniu 1997 r., zawarło z "Cenbudem" warto dokładnie się przyjrzeć.
- Myśmy zaproponowali własny, klarowny projekt porozumienia, ale zarząd się na niego nie chciał zgodzić. Niechętnie, ale przystaliśmy na warunki gminy - zapewnia Czesław Krzyżykowski, z "Cenbudu".
     I, gdyby nie fakt, że podpisanie umowy miasto wciąż odwlekało, by jeszcze dosłownie w ostatniej chwili zmienić pierwszą jej stronę, trudno byłoby "Cenbudowi" uwierzyć. Przygotowany przez magistrat dokument tak jest pokrętny, tyle jest w nim niekonsekwencji (a nawet wręcz błędów), że stwarzał on inwestorowi zastępczemu olbrzymią swobodę interpretacji.

     **_Rozmyta odpowiedzialność
     Już na starcie zresztą rozmyto odpowiedzialność, bo oprócz instytucji "inwestora" (którego reprezentował prezydent Zdzisław Bociek oraz jego zastępca Janczarski) wprowadzono dodatkowo, ze strony miasta, "inwestora bezpośredniego". Skutkiem tego sformułowania będzie m.in. opinia Marii Madydy, naczelnik wydziału kultury, która oświadczyła badającej sprawę komisji rewizyjnej, że "trudno określić kto ewentualnie powinien aneksować umowę z "Cenbudem", bo zbyt wiele osób ją podpisało".
     Rolę "inwestora bezpośredniego" przypisano Szychowskiemu i głównej księgowej "Tor-Toru" Mirosławie Okońskiej. Zarząd zrobił to w ostatniej chwili, zmieniając pierwszą stronę porozumienia. W efekcie pośpiechu pani Okońska stała się panem Okońskim (zresztą nigdy tej umowy nie podpisała). Nikt też nie zwrócił uwagi, że na skutek zmiany, w myśl paragrafu 3, Szychowski powinien kontrolować sam siebie.
     
Nie to jednak jest najważniejsze. Gorzej, że z paragrafu 1 wynika raz, że "Cenbud" ma prowadzić remont "zgodnie z projektem opracowanym przez firmę "Romines". Jednak kilka wersów dalej czytamy, że do jego obowiązków należy "uzyskanie projektów budowlanych" dla drugiego etapu prac. Co więcej w paragrafie 6 zapisano, że może on "zaciągać zobowiązania i zawierać umowy w takich granicach jakie są niezbędne dla należytego wykonania remontu stadionu".
      Żadnych uchybień
     To na podstawie tej umowy "Cenbud" ogłosił przetarg na opracowanie pełnej dokumentacji, w wyniku której koszt inwestycji wzrósł do 23 mln zł. - Gdybyśmy nie mieli upoważnienia nie ogłaszalibyśmy przetargu. Inaczej przecież nikt by nam nie zapłacił za pracę - _zapewnia Krzyżykowski.
     _Pod tekstem umowy widnieją pieczątki i podpisy m.in. Janusza Pawlaka, ówczesnego pełnomocnika zarządu d.s. zamówień publicznych, dziś wicedyrektora wydziału kontroli. Wydziału, który lustrował niedawno całą inwestycję i po lustracji którego prezydent Michał Zaleski złożył doniesienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa.
     Pod względem prawnym tekst umowy sprawdził i parafował radca Grzegorz Górski. Trzy lata później, gdy już znane będą jej konsekwencje, modernizację stadionu, pod kątem stosowania ustawy o zamówieniach publicznych, sprawdzać będzie jego żona Kamila Góral, wtedy inspektor wydziału zamówień publicznych, dziś wydziału kontroli. Nie znajdzie żadnych uchybień.
     
Raz tak, raz siak
     W paragrafie 3 umowy zapisano, że "osobami uprawnionymi do akceptacji harmonogramu rzeczowo-finansowego oraz pełniącymi nadzór nad inwestycją z ramienia inwestora bezpośredniego" są Szychowski (Tor-Tor) i Kaczmarek (WGK). Tyle, że rok później Kaczmarek przestał już pracować w magistracie.
     _- Kilka razy występowałem do Andrzeja Glonka, szefa wydziału gospodarki komunalnej o wyznaczenie nowej osoby na miejsce Kaczmarka. Bezskutecznie - _twierdzi Szychowski.
     Nie udało się nam zapytać naczelnika Glonka, awansowanego ostatnio przez prezydenta Zaleskiego na Inżyniera Miasta, dlaczego tak się stało. Od trzech tygodni jest na urlopie.
     Jedno jest pewne jego podwładni co najmniej dwa razy kontrolowali przebieg prac na stadionie i w "Cenbudzie". W lipcu 2001 sporządzili protokół (podpisany również przez samego Glonka), z którego wynika, że nie znaleźli większych uchybień. Rok później (gdy stadionem zainteresowała się komisja rewizyjna), ten sam wydział, na zlecenie zarządu, przygotował siedmiostronicowy plan "działań w zakresie usunięcia nieprawidłowości".
     
Nie wiedzieli?
     
"Cenbud" przetarg na opracowanie dokumentacji stadionu rozpisał na wiosnę 1998 r. Przez następne dziewięć miesięcy "wyduszał" od bydgoskiego "Miastoprojektu" pełne wywiązanie się z zadania. W efekcie pierwsze szacunkowe koszty modernizacji stadionu pojawiły się jesienią 1998 r., ostatecznie, na ponad 23 mln zł, określono je w lutym roku następnego.
     Tymczasem jesienią 1998 r. odbyły się wybory, po których ukształtował się nowy Zarząd Miasta. Z sześciu jego członków trzech: Bociek, Janczarski oraz Janusz Strześniewski zasiadało w poprzednim, który podjął decyzję o rozpoczęciu przebudowy stadionu. Jednak w nowym zarządzie sprawy sportu Janczarski przekazał, debiutantowi w tym gronie, Grzegorzowi Potarzyńskiemu.
     W protokołach posiedzeń prezydenta Torunia i jego zastępców, pod datą 11 lutego 2000 r., a więc ponad rok po objęciu przez nich władzy i półtora roku po rozpisaniu przetargu przez "Cenbud", znalazł się zapis z pytaniem dlaczego do tej pory "nie informowano Zarządu Miasta o zwiększeniu kosztów?"
     W odpowiedzi Michał Staśkiewicz, ówczesny naczelnik wydziału kultury napisał, że Potarzyński już od roku był informowany o kwotach "przedstawianych przez "Cenbud".
     
Musieli wiedzieć
     Potarzyński, zasłaniając się tym, że sprawa jest w prokuraturze, nie chciał z nami rozmawiać. Podobnie jak Bociek i Janczarski. Strześniewski stwierdził jedynie, że "nie zajmował się tą inwestycją" wskazując jednocześnie na Potarzyńskiego i Janczarskiego jako osoby, które "nadzorowały stadion ze strony zarządu".
     Czy rzeczywiście aż do lutego 2000 r. zarząd nie zdawał sobie sprawy, że na przedsięwzięcie, które miało kosztować 7 mln zł trzeba będzie wydać ponad trzy razy tyle?
     Protokoły posiedzeń komisji rewizyjnej pokazują, że nie. Potarzyński składając przed nią wyjaśnienia stwierdził, że "z wniosków i notatek służbowych wynika, że zarząd cały czas dążył do rozszerzenia zakresu robót", udzielając do tego pełnomocnictwa "Cenbudowi" jak i "na pewno" zgody "na nowy projekt".
     Zresztą nie mogło być inaczej, wszak co roku prezydent i jego zastępcy wpisywali do projektu budżetu miasta kolejne miliony złotych na tę inwestycję. I to długo po tym jak koszt jej przekroczył pierwotnie planowaną i zapisaną w uchwale o długoletnim finansowania kwotę.
     Krzyżykowski dziwi się natomiast, że przez sześć lat prowadzenia inwestycji zarząd ani razu nie spotkał się z "Cenbudem"._ - Wydawaliśmy ich pieniądze, a oni nie chcieli z nami rozmawiać. Raz nawet czekaliśmy już w sekretariacie na umówione spotkanie, ale w ostatniej chwili zostało odwołane - _twierdzi.
     
Kontrole bez wskazania
     Równie zadziwiająca jest historia kontroli stadionu, a w zasadzie wniosków personalnych, jakie z niej wyciągano. W czerwcu 2002 r. (dopiero!) zarząd domaga się "wskazania osób odpowiedzialnych za zaistniałą sytuację z koniecznością wyciągnięcia konsekwencji". Od kogo? Od wydziału gospodarki komunalnej. Miesiąc później Wiesława Tyrchan, jedna z urzędniczek tego wydziału odpowiada, że WGK, "nie jest upoważniony do oceny pracy jednostek organizacyjnych zajmujących się dotychczas realizacją inwestycji". No bo kogóż miałaby wskazać, inwestora - czyli zarząd, czy może swojego szefa, który wbrew umowie nie wyznaczył osoby odpowiedzialnej za nadzór nad przebudową stadionu?
     W tym czasie trwa już kontrola komisji rewizyjnej. Trwa i trwać będzie przez siedem miesięcy. Aż do końca kadencji ówczesnej Rady Miasta. I nie sposób oprzeć się wrażeniu, że, przynajmniej części z jej członków, nie zależało, by sprawą afery na stadionie zajmowano się przed wyborami. Na problem tej inwestycji nałożyły się bowiem rozgrywki polityczne wśród toruńskiej centroprawicy. A tak na marginesie dopiero przy okazji ujawnienia oświadczeń majątkowych radnych okazało się, że Barbara Królikowska-Ziemkiewicz, która z ramienia rewizyjnej kontrolowała przebieg inwestycji zasiada w radzie nadzorczej spółki "Kabudex". Tej samej, która prowadziła drugi etap przebudowy stadionu.
     
Szychowski kozłem ofiarnym?
     **Rewizyjna również winnych nie wskazała, jednak stwierdziła w swoim protokole, że trzeba ich poszukać i ukarać. Śladem komisji do lustracji stadionu (już w tym roku) wziął się wydział kontroli Urzędu Miasta. Znalazł, tak jak komisja, liczne nieprawidłowości, ale odpowiedzialnych za nie nie wskazał. Prezydent Zaleski pytany przez dziennikarzy, kto jest winny sytuacji na stadionie, odparł tajemniczo, że "ci, którzy prowadzili tę inwestycję", po czym złożył doniesienie do prokuratury. Nie wskazał w nim jednak, tych którzy mieli się przestępstwa dopuścić.
     Prokuratura prowadzi czynności wstępne w tej sprawie. Do tej pory jedyną osobą, która poniosła jakiekolwiek konsekwencje w związku ze stadionem jest Szychowski. Prezydent Zaleski, jedną z pierwszych decyzji, zwolnił go z pracy.
     

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska