W ubiegłym roku we włocławskim Szpitalu Wojewódzkim zamknięto oddziały obserwacyjno-zakaźny oraz gruźlicy i chorób płuc. Decyzja zapadła jednak wcześniej, gdy program restrukturyzacji podpisał ówczesny dyrektor Bronisław Dzięgielewski, a zaakceptowała go Rada Społeczna. Problem w tym, że uchwały w tej sprawie nie podjął samorząd województwa, któremu szpital podlega. Nie zmieniony też został statut szpitala. Sytuacja więc jest taka, że oba oddziały istnieją, ale tylko na papierze.
Czy Sejmik Wojewódzki podejmie uchwałę o ich likwidacji? To nie jest pewne. Sprawa miała stanąć na grudniowej sesji, ale na wniosek radnego Wojciecha Jaranowskiego (PiS) została zdjęta z porządku obrad. Radny uważa, że jest szansa na uratowanie przynajmniej jednego z oddziałów - gruźlicy i chorób płuc. - Jest to warte przeanalizowania, choćby dlatego, że znowu zwiększa się liczba zachorowań na gruźlicę - argumentuje radny.
Wkrótce we włocławskim szpitalu ma się odbyć wyjazdowe posiedzenie komisji zdrowia sejmiku samorządowego. Czy powrót przynajmniej jednego ze zlikwidowanych oddziałów jest możliwy? Dyrektor Krzysztof Szczepański sceptycznie odnosi się do tego pomysłu. Przede wszystkim dlatego, że nie ma pieniędzy.
- Tegoroczny kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia jest niższy o prawie dwa i pół miliona złotych, między innymi dlatego, że zlikwidowane zostały oddziały - mówi dyrektor Szczepański.
W sytuacji, gdy szpital jest zadłużony, to ważny argument. Pozostaje też pytanie, gdzie wygospodarować miejsce. Oddział gruźlicy i chorób płuc był w pałacyku w Wieńcu, który już przekazano Urzędowi Marszałkowskiemu. Niełatwo byłoby też reaktywować oddział zakaźno-obserwacyjny. W tym przypadku główny problem to kadry. Teoretycznie wszystko jest więc możliwe. W praktyce powrót do stanu przed likwidacją oddziałów byłby bardzo trudny.