MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kibice mnie lubili

Rozmawiał Paweł Kumiszcze
Zoltan Kubat w tym sezonie jest podstawowym obrońcą TKH.
Zoltan Kubat w tym sezonie jest podstawowym obrońcą TKH. Fot. Lech Kamiński
Rozmowa z Zoltanem Kubatemobrońcą TKH ThyssenKrupp Energostal.

- Kiedy zacząłeś uganiać się za krążkiem?

- W hokeja zacząłem grać w Popradzie, chociaż urodziłem się w Keżmarku. Pewnego dnia przyszli po prostu jacyś ludzie do mnie do szkoły i zachęcali dzieci, żeby przyszły na trening. Nie pamiętam dokładnie ile wtedy miałem lat. Zebrali sześćdziesięcioro, a potem wyselekcjonowali z nich niecałą połowę, w której się znalazłem. U mnie w rodzinie uprawianie sportu było powszechne, ale tradycji hokejowych nie ma. Mama trenowała bieganie, tata piłkę nożną, obecnie trenuje jakiś piątoligowy zespół na Słowacji, jedna z moich sióstr gra w koszykówkę, druga w piłkę ręczną. Po pewnym czasie trafiłem do Spisskiej Novej Vsi, bo jednak miałem tam bliżej. Później, w starszym wieku, wróciłem do Popradu. Tam też w juniorach zostałem przesunięty do obrony. Wcześniej pełniłem rolę środkowego lub skrzydłowego. W ostatnim swoim sezonie w juniorach zdobyliśmy wicemistrzostwo Słowacji.

- Przydało się doświadczenie zebrane we Francji?

- (śmiech) Wyjechałem tam, mając osiemnaście lat. Działacze jednego z klubów przyjechali do nas i szukali zawodników, którzy mogliby wzmocnić ich zespół. Każdy kto się zdecydował musiał przejść już na miejscu pięciotygodniowe testy. Chciałem spróbować swoich sił. W Cholet byłem do końca sezonu i wróciłem na Słowację, bo Poprad nie chciał mnie już puścić na kolejny sezon.

- To nie była chyba zła zamiana, skoro zacząłeś grać w ekstralidze?

- Dostawałem bardzo mało czasu na lodzie. Pełniłem rolę rezerwowego, podobnie jak tu w Toruniu Maciek Semeniuk. Byłem w czwartej formacji. Nie graliśmy w przewagach i osłabieniach. Jak wynik był na styku to obserwowaliśmy mecz z boksu.

- Jak Cię przywitali starsi koledzy?

- Wszedłem pierwszy raz do szatni i postawiłem torbę. Przedstawiłem się i powiedziałem, że chcę tutaj grać. Myślałem, że ktoś mi wskaże miejsce i czekałem, czekałem. Praktycznie wszyscy zawodnicy się już ubrali na trening, a ja wciąż stałem.

W końcu przyszedł kierownik i wyznaczył mi miejsce. Z każdym graczem witałem się "dzień dobry", dopiero po upływie czasu mogłem mówić "cześć". Nie tak jak tutaj. Pojawi jakiś młodszy zawodnik i nawet się z tobą nie przywita. Na korytarzu spojrzy tylko w sufit i przejdzie obok, jak gdyby nigdy nic. Ja mam go pierwszy witać? U nas jest to nie do pomyślenia. W drugim sezonie grałem już trochę więcej, ale mieliśmy wtedy słabą drużynę i przegrywaliśmy mecz za meczem. Zajmowaliśmy ostatnie miejsce.

"Z każdym graczem witałem się "dzień dobry", dopiero po upływie czasu mogłem mówić "cześć". Nie tak jak tutaj. Pojawi jakiś młodszy zawodnik i nawet się z tobą nie przywita".

- Fani wybrali Cię najlepszym obrońcą Popradu.

- (śmiech) Kibice mnie bardzo lubili. Nie ważne czy grałem czy nie to skandowali moje nazwisko. Niektórzy nie chodzili nawet na mecze, a na mnie głosowali.

- Skąd się wziął pomysł powrotu do Francji?

- Po sezonie rozmawialiśmy z prezesem w sprawie nowego kontraktu i oferowano nam śmieszne pieniądze. Rozumiem, że byłem wtedy młodym zawodnikiem i nie mogłem żądać za dużo. Postanowiłem się więc spakować. Potrzebowałem pieniędzy ze względu na samochód, dziewczynę, telefon, zabawy (śmiech). Kontakt z działaczami już miałem, zresztą dzwonili do mnie po każdym sezonie, nawet teraz. Drużyna występowała w drugiej dywizji (trzeci poziom). Dwie najlepsze ekipy w tej lidze prezentowały całkiem solidny poziom. U nas często było tak, że grupa zawodników, w której byłem grała po trzydzieści minut w meczu, bo trener chciał osiągnąć lepszy wynik. Człowiek był zmęczony, miał język na wierzchu, ale trener jeszcze machał, żeby zostać na lodzie. W tygodniu rozgrywaliśmy jednak tylko jeden mecz, więc można było odpocząć. Potem jeszcze trafiłem do wyższej klasy rozgrywkowej do zespołu Courbevoie.

- Gra w półamatorskich ligach nie była dla Ciebie krokiem wstecz?

- Nie miałem innej możliwości, nie miałem wówczas menedżera, nie miał kto mi pomóc. Byłem młody i głupi, zobaczyłem trochę więcej gotówki i zdecydowałem się przenieść do Francji. To były w sumie dla mnie takie przedłużone wakacje. Zresztą jak wyjeżdżaliśmy na mecze to dzień wcześniej, a wracaliśmy dzień po spotkaniu. Można było chodzić i zwiedzać. Jak przeszedłem to tej wyższej ligi to trzeba było się już bardziej przykładać, bo rywale mieli większe umiejętności.

- W końcu wróciłeś do Keżmarku.

- Powstawała tam drużyna, której celem był awans. Przyszedł bogaty sponsor i nie opłacało mi się teraz z kolei grać we Francji. Mieliśmy tak silną drużynę, że z awansem nie było żadnego problemu. Fakt, że infrastruktura była bardzo uboga.

Była tafla i bramki, a na obiekcie trwał remont. Nie było żadnych ograniczeń jeżeli chodzi o finanse. Była jakaś potrzeba, sponsor kupował. Dostawaliśmy premie za sparingi, nawet za porażki jak usłyszał, że sędziowie wypaczyli wynik.

- Mogłeś tam zostać?

- Widziałem po trenerze, że może być z tym problem. Można było wyczuć jak stoją moje akcje, po rozmowie z nim. Niektórzy chłopacy zostali i przygotowywali się z zespołem w lecie, ale na lód już ich nie wpuścił. Ja nie mogłem sobie na takie coś pozwolić, musiałem mieć kontrakt. Pamiętam, że był piątek. Jechałem akurat samochodem i zadzwonił telefon od Michala Mravca. Jedziemy do Torunia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska