https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy dla dziecka zaczęła się wojna

Jolanta Zielazna [email protected] tel. 52 32 63 139 Wszystkie zdjęcia z archiwum Barbary Majewskiej
Basia (po lewej stronie) i jej siostra Teresa - I komunia święta na wysiedleniu w Wiśniówce
Basia (po lewej stronie) i jej siostra Teresa - I komunia święta na wysiedleniu w Wiśniówce archiwum Barbary Majewskiej
Z Bydgoszczy wysiedlono ich pod Warszawę. Obok nich partyzanci wysadzali pociągi. Wydarzenia w stolicy śledzili z oddali.

Dzieciństwo przyszło Barbarze Majewskiej spędzić na wysiedleniu. Z Bydgoszczy Niemcy wywieźli ich zimą 1940 roku. Z tamtego okresu zachowała szkolne świadectwa i zdjęcia.

Basia urodziła się co prawda w Jarużynie, w 1932 roku, ale rodzina szybko przeniosła się do Bydgoszczy. I z naszym miastem związane jest całe jej życie. Życie, które spędziła z aparatem fotograficznym w ręce.

Jańczakowie zamieszkali przy ul. Dworcowej 60. - Ten dom istnieje do dziś, wtedy to było vis a vis zakładów rowerowych - precyzuje pani Barbara.

Do I klasy poszła do szkoły przy ul. Dworcowej. - Uczyliśmy się już po niemiecku - wspomina. Kiedy pytam, czy zapamiętała wybuch wojny, opowiada o nocy w 1940 roku, gdy obudziło ich łomotanie do drzwi. Jakby właśnie wtedy dla dziecka zaczęła się wojna.

Przeczytaj również: Gdyby nie wojna, inaczej potoczyłoby się życie Janka Górnego...

Wspomina: - To było w 1940 roku, może luty, może marzec, przyszli Niemcy. Było ich trzech. Raus! Raus!, krzyczeli. - Panika, płacz, bo w środku nocy nas obudzili. Cały dobytek musieliśmy zostawić. Pozwolili wziąć tylko coś dla dzieci. Byłam z siostrą starszą o rok. - Niemcy doprowadzili nas na róg Dworcowej i Sienkiewicza, tam była apteka i tam czekaliśmy. Co chwilę kogoś doprowadzali, aż zebrała się duża grupa ludzi. Podjechał samochód, z budą. Tam nas załadowali i wieźli, nie wiedzieliśmy dokąd.

- Przywieźli nas na plac Kościeleckich, do szkoły, zaprowadzili do sal. Ciągle kogoś dowozili. Tam byliśmy kilka dni, może trzy? Spaliśmy na podłodze, a do picia dostawaliśmy słodkie mleko. Tego nigdy nie zapomnę. Oczywiście, nie chciałyśmy z siostrą tego pić, bo nie byłyśmy przyzwyczajone do słodkiego mleka.

Przed oczami ma widok, jak po kilku dniach na szkolne podwórze podjeżdżają kryte samochody. Znowu wszystkich zapakowano i wywieziono. Tym razem na bocznicę kolejową przy Artyleryjskiej. Tam stał już towarowy pociąg. SS-mani z bronią gotową do strzału pilnowali, by nikt nie uciekł. Nikt nie wiedział, dokąd ich wiozą.

Zobacz też: Kobiety pod bramą obozu. Unikatowa fotografia z września 1939 r.

***

Pociąg zatrzymał się w Błoniu, niedaleko Warszawy. - Grupa ludzi tam wysiadła, moi rodzice też - opowiada. Czyli - Generalne Gubernatorstwo.

Tam już na nich czekano. Rodziny zostały przydzielone do małych gospodarstw między Błoniem a Płochocinem. Jańczakowie z dwiema córkami, Basią i Terenią, trafili do Wiśniówki. Tak nazywała się wieś. Właścicielem gospodarstwa był lekarz, Skotnicki. Pracował w Warszawie i tam mieszkał.
Ale co jakiś czas przyjeżdżał. Miał córkę mniej więcej w wieku Basi i jej siostry, małą Elżunię. Dziewczynki się zaprzyjaźniły, mają wspólne zdjęcie.

Dom był mały, kryty strzechą. - Tatuś cały czas prowadził to gospodarstwo, tam był też mały sad - wspomina pani Barbara. - To jest tak niedaleko Warszawy, że jak się paliło getto, wychodziliśmy na łąkę i widzieliśmy łunę.

Dziewczynki poszły do szkoły podstawowej w Czubinie. Pięć kilometrów w każdą stronę chodziły pieszo.
W teczkach pani Basia przechowuje szkolne świadectwa. Mają podwójny, polsko-niemiecki tekst. Pierwszą klasę, rozpoczętą w Bydgoszczy w 1939 roku, kończyła w Czubinie, w Publicznej Polskiej Szkole Powszechnej.

Ukończyła w tej szkole cztery klasy. - Do piątej klasy już tam nie chodziliśmy - opowiada Barbara Majewska. - W lipcu 1944 Niemcy urządzili w szkole piekarnię, piekli chleb.

Zamiast do szkoły niektóre dzieci chodziły na prywatne komplety w mieszkaniach. - To było tajne nauczanie. Spotykaliśmy się codziennie w innym domu, we wsi, w której mieszkaliśmy. Nie pamiętam, czyja to była inicjatywa, w każdym razie nie mam z tego żadnego świadectwa. Grupa liczyła może z 10 osób - wspomina pani Barbara.

W Czubinie (tam był ich parafialny kościół) Basia z siostrą przystąpiła do I komunii św. - Biała sukienka i brązowe buty - wskazuje pani Barbara na zdjęcie. Cóż, takie były możliwości. - Uroczystość odbywała się po polsku - podkreśla Barbara Majewska. - Nieduża grupa dzieci nas była.

***

Basia (w środku), Terenia po prawej i Ela Skotnicka po lewej. Kim jest kobieta na zdjęciu - pani Barbara nie pamięta.
(fot. archiwum Barbary Majewskiej)

W Wiśniówce rodzina mieszkała przez cała wojnę. Było w miarę spokojnie. Czasami jeździli do Warszawy, ktoś z rodziny Skotnickich miał tam sklep spożywczy. - Czasami tata jeździł sam, czasami ze mną. Coś przywoził, chyba do jedzenia? - usiłuje przypomnieć sobie pani Barbara.

Raz podczas mieszkania w Wiśniówce, szczególnie najedli się strachu. - Nie pamiętam, w którym to było roku, ale którejś nocy napadli na nas Ukraińcy. Chodzili i kradli. U nas chyba też coś chcieli zabrać, ale tata powiedział ich hersztowi, że zostaliśmy tu wysiedleni i nic nie mamy. I ten herszt kazał swoim ludziom wszystko zostawić.

W kwietniu 1943 roku z Wiśniówki widzieli płonące getto. - Co się dzieje wiedzieliśmy z opowiadania rodziców. Gdy Żydzi uciekali a getta, jakiś czas Żydówka z dwójką dzieci była u nas. W gospodarstwie były piwnice, kopce, rodzice ją przechowywali.

I jeszcze jedno wspomnienie - pociągi, które wylatywały w powietrze. Domyśla się, że to dzieło partyzantów. Któregoś razu, blisko miejsca, gdzie mieszkali, wysadzili pociąg, który wiózł niemiecką generalicję. Straszne było to, co działo się później. - Wszystkich mężczyzn gestapo zabrało na przesłuchania - wspomina Barbara Majewska. - Pamiętam, że dość długo taty nie było, ale w końcu go wypuścili i wrócił.

Powstanie warszawskie było słychać i widać. Później, jak przetaczał się front, Niemcy rozlokowali się po domach we wsiach, na kwaterach. - U nas też byli. Smutni - zapamiętała Barbara. Opowiada o incydencie przy studni. - Studnia była z żurawiem, którym wyciągało się wodę. Niemiec brał wodę, a my, jak to dzieci, podeszliśmy do niego i mówimy, że Niemiec kaputt, Rusek wygra. Ktoś to słyszał i powiedział mojej mamie. Ale burę dostałyśmy! Nie z tej ziemi! Przecież mógł wyjąć broń i nas zastrzelić!

***

Wiśniówka niedaleko Czubina na trasie Płochocin - Warszawa. Tu rodzina Barbary Majewskiej spędziła wojnę, wysiedlona z Bydgoszczy. Dom należał do lekarza Skotnickiego.
(fot. archiwum Barbary Majewskiej)

Ojciec pani Barbary ruszył do Bydgoszczy niemal tuż za frontem, rodzina została jeszcze pod Warszawą. - Mama nie chciała, żeby tata jechał, bo jeszcze strzały było słychać. Bała się.

Mieszkanie przy Dworcowej było ogołocone z ich sprzętów, rzeczy. Ale było. Po kilku miesiącach ojciec pojechał pod Warszawę po rodzinę i w komplecie wrócili do Bydgoszczy.

Ojciec wrócił do pracy w garbarni, pracował tam do emerytury. Basia - do szkoły przy ul. Dworcowej. To była Publiczna Szkoła Powszechna Stopnia Trzeciego nr 1 im. Stanisława Staszica. W przyspieszonym tempie zrobiła piątą klasę. Rok szkolny zakończył się w lipcu 1945. Później poszła do szkoły zawodowej. Zaczęła uczyć się fryzjerstwa, jak chciała mama.

Długo nie wytrzymała, bo marzyła o fotografowaniu. Zawodu uczyła się w zakładzie Foto Dana Reginy i Janusza Micińskich przy placu Piastowskim. - Całe życie związałam z fotografią. Najpierw 34 lata pracowałam w Spółdzielni Pracy Fotorys. Potem 20 lat fotografowałam w USC. I tak się skończyło.

Z aparatem fotograficznym się nie rozstała, choć teraz robi zdjęcia dla przyjemności.

Wiadomości z Bydgoszczy

Czytaj e-wydanie »
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska