Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kierownik drużyny to naprawdę ważna postać. Bogusław Sokołowski pełni tę funkcję w toruńskiej Elanie już 10 lat

ROZMAWIAŁ TOMASZ MALINOWSKI, [email protected] 52/ 326 31 95
(z lewej) w rozmowie z Kelechi Iheanacho
(z lewej) w rozmowie z Kelechi Iheanacho Fot. Lech Kamiński
Rozmowa z Bogusławem Sokołowskim, kierownikiem drużyny TKP Elana Toruń.

- Po meczu z Górnikiem Wałbrzych serce jeszcze mocno krwawi?
- Bardziej żółć się we mnie gotuje. Drużyna, ograna w lidze, mająca w swoich szeregach doświadczonych zawodników, a nie potrafi, przy prowadzeniu 2:0, wygrać meczu. Po 16. kolejkach i różnorakich "przejściach" wypadałoby wykazać więcej wyrachowania.

- Na zegarze 90 minuta, drużyna prowadzi różnicą dwóch bramek i trwoni dorobek w doliczonym czasie. Często był pan naocznym świadkiem podobnych sytuacji?
- Przypominam sobie dwa takie "incydenty". Za kadencji trenera Piotra Rzepki daliśmy sobie wydrzeć zwycięstwo w meczu z Mieszkiem Gniezno. W 89 minucie zespół stracił głowę, a ja nie potrafiłem ruszyć tyłka z ławki przez kilka minut. Dla odmiany w spotkaniu z rezerwami Amiki, po 7 minutach gry, prowadziliśmy 2:0. Rywale gonili wynik i dogonili także gdzieś w końcówce. Myślałem, że szlag mnie trafi.

- Jesień finiszuje, a zespół legitymuje się rekordową liczbą 9 remisów. Z tych 18 straconych pkt., których żal panu najbardziej?
- Zdecydowanie w spotkaniu z Rakowem. Rywal był rozbity, opiekę na nim przejął właśnie co Jerzy Brzęczek, który próbował drużynę skleić. Ale na boisku wyraźnie nam ustępowali. Szkoda także straconych dwóch punktów w meczu z Polonią Nowy Tomyśl; w końcówce wygrana była na wyciągnięcie ręki, lecz Marcin Wróbel nie wykorzystał rzutu karnego. Trudno jednak mieć do niego pretensje, bowiem nie takim kozakom przydarzały się pudła. Uważam, że wystraszyliśmy się również Zagłębia Sosnowiec. Byliśmy w tym spotkaniu zespołem dominującym.

- W młodości grał pan w piłkę?
- Oczywiście, prawie jak każdy chłopiec. Tyle, że nie wyczynowo. Podczas studiów rolniczych w Olsztynie
występowałem za to w reprezentacji uczelni.

- Obecny sezon jest dla pana jubileuszowym w Elanie?
- To prawda, funkcję kierownika drużyny sprawuję już 10 lat.

- Przypomnieć zatem proszę kibicom, jak to się zaczęło?
- Debiutowałem u boku nieżyjącego już trenera Kazimierza Rutkowskiego w meczu Pucharu Polski z Pomezanią Malbork. Wygraliśmy 2:1. Przejąłem schedę po Kaziu Młyńskim. Elana spadła wtedy do trzeciej ligi; jedynym zawodnikiem, jaki się ostał był Rafał Krzywania. Prawie całą dekadę tą funkcję sprawowałem społecznie. Dopiero od tego sezonu odbieram skromną gratyfikację.To refundacja kosztów paliwa i telefonu.

- Funkcja kierownika to absorbujące zajęcie...
- Zabiera mi codziennie do trzech godzin. Tylko, że ja myślami z drużyną jestem całą dobę. Tyle jest do zrobienia.

- Kibic zasiadający na trybunie nie do końca zdaje sobie sprawę z powinności, jakie spoczywają na kierowniku drużyny. Możemy poznać zakres pana obowiązków.
- Najogólniej - ułatwiam drużynie życie. Przed meczem przygotowuję stroje, piłki wypisuję protokół, jestem w stałym kontakcie z sędziami, którym udostępniam karty zawodnicze i zdrowia. Gdy czeka nas spotkanie wyjazdowe do mnie należy zamówienie autokaru, rezerwacja hotelu, ustalanie menu. Trzeba dopilnować, aby posiłki były energetyczne i lekkostrawne. Po meczu nie ma już takiego reżimu dietetycznego. W trakcie zawodów dokonuję zmian, prowadzę ewidencję ukaranych kartkami.

- A propos kartek; zdarzyło się panu zaliczyć "wpadkę", w wyniku której zagrał zawodnik nieuprawniony.
- Oj, zdarzyło. W przeszłości bilansowało się kartki z meczów ligowych i pucharowych. Przeoczyłem ten fakt i w meczu o punkty wystąpił zawodnik, który powinien pauzować. Ale dużej bury uniknąłem, bo zawody przegraliśmy 1:3, a wynik zweryfikowano na 0:3.

- Przez te 10 lat nie brakowało pewnie momentów śmiesznych czy nawet tragicznych.
- Najbardziej przykre są zawsze kontuzje. Na boisku można udzielić tylko podstawowej pomocy. Pamiętam mecz w Wejherowie, gdzie rywal rozciął skórę na głowę Marcina Wróbla. Pierwsze wrażenie nie należało do przyjemnych; musieliśmy pośpiesznie jechać karetką na sygnale do szpitala. Na szczęście, skończyło się na strachu i szyciu.

- Matkuje pan piłkarzom?
- Dosłownie może nie, ale na pewno jestem z nimi bardzo mocno związany emocjonalnie. Przypominam sobie, jak debiutujący w drużynie Rafał Więckowski, młodzieżowiec, zawalił w Żaganiu dwie bramki. Po meczu nie mógł znaleźć sobie miejsca, przysiadł się do mnie. Poczułem, że szuka wsparcia. Pogadaliśmy i od razu na jego obliczu pojawił się uśmiech.

- Należy pan do osób wyjątkowo "żyjących" na ławce. Przeżywa nieudane akcje, koszmarne pomyłki sędziowskie. Stres ustawicznie nie daje spokoju. Nie szkoda czasami zdrowia?
- Na szczęście z tym jest w miarę dobrze. Trauma z powodu niewykorzystanych sytuacji lub sędziowskich kontrowersji objawia się zaledwie... zgagą.

- Bogusław Sokołowski ma sportowe marzenie?
- Wiadomo, awans do pierwszej ligi. Wbrew niektórym "recenzentom" zespół, po niewielkich wzmocnieniach, stać na awans. W tej rundzie udowodniliśmy, że z Elaną trzeba się liczyć. Równie ważna co jakość sportowa, jest stabilizacja organizacyjna. Klub wychodzi "na prostą", krzepnie. Cieszę się, że w zapomnienie odchodzi powiedzenie o 5 minutach radości - zwykle po zwycięstwie i roku zmartwień - to z kolei w sytuacji kłopotów finansowych.

- Jak zwracają się do pana piłkarze?
- "Kiero"! Na pewno nie per, panie Bogusławie.
Udostępnij

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska