W ciągu 30 lat miałem okazję oglądać dziesiątki takich przypadków. Również bliskich mi osób. Widziałem zwolnionych z powodu niedawno rozpoznanego nowotworu, z powodu ciąży, z racji nadmiernej dociekliwości i wskutek zwykłej wymiany układu politycznego. Rozmawiałem z ludźmi zwolnionymi emailem, zwabionymi na spotkanie opłatkowe i tymi, których pracodawca dopadł z z kwitem z „zaczajki” na korytarzu. Znam też takich, którzy zwalniali się sami – wydrążeni z przepracowania, wypaleni na popiół albo pogrążeni w depresji.
Relacje międzyludzkie w polskich zakładach pracy to nadal temat na kompleksowe badania psychologiczne. Bo zmieniło się wiele, ale często nie na lepsze, a na inne. Stres generowany przez prywaciarza został zastąpiony przez upudrowany stres korporacyjny. Ale korzeń tego polskiego stresu od wieków tkwi w tych samych folwarcznych relacjach.
Są jednak grupy od stresu chronione, z jedwabnymi spadochronami w szafie i pluszową włosienicą. W takich to okolicznościach kończą często pracę politycy, niezależnie od powodu, który ich zrzucił z politycznej karuzeli.
Polecamy
Niedawno z posadą prezydenta pożegnał się Michał Zaleski. Tak druzgoczącej klęski w przypadku włodarza, który ćwierć wieku rządził miastem, nikt się nie spodziewał. Co prawda Zaleski zachował mandat radnego, ale z bardziej niż mizernym poparciem. Jeśli przełożyć to na język zwykłych ludzi - pracodawca wypowiedział Michałowi Zaleskiemu umowę o pracę. I nie ma znaczenia fakt, że – sądząc po ostatnich wypowiedziach – były prezydent nie przyjął do wiadomości powodów odwołania.
Problem nie w poczuciu rzeczywistości byłego prezydenta, a w okolicznościach odejścia, jakie mu zaserwowano. Zaleski odchodzi na specjalnych warunkach, w pluszach i w jedwabiach, a jego następca nie szczędzi mu honorów i uprzejmości. Dość powiedzieć o kurtuazyjnych podwózkach i terminie pożegnania z gabinetem, który panowie ustalili na koniec maja.
I bynajmniej nie o brutalność (o której mowa była wcześniej) i krwawe rozliczenia chodzi. Dziwi jednak fakt, że nie słyszymy nic o audycie w mieście zadłużonym po uszy ani o konsekwencjach bizantyjskich inwestycji. Nie słyszymy o programach naprawczych w sprawie skandali związanych z traktowaniem miejskiej zieleni i dziedzictwa historycznego. A nade wszystko nie widzimy ręki wyciągniętej do ludzi, którzy ze względu na Michała Zaleskiego stracili ochotę i siłę do współtworzenia miasta.
Tak, jakby „zmianę”, którą Paweł Gulewski wypisał na plakatach, projektowała kosmetyczka.
