Najpierw, kuśtykając o kulach, błąkał się obok baru i sklepów przy dworcu PKP. Ktoś podprowadził go do apteki. Farmaceutka zapytała, co chce kupić. Wtedy się rozpłakał i poprosił o pomoc.
Podróż w nieznane
- Pierwsza rzecz, o jaką poprosił w szpitalu, to środki czystości - mówi sierżant sztabowy Daniel Szeremeta z ustrzyckiej policji. - Nie golił się najwyżej dwa, trzy dni, a już bardzo mu to przeszkadzało. Chciał się też dokładnie umyć i przebrać.
Wyjechał z domu prawdopodobnie 30 lub 31 sierpnia. Nie miał bagażu, nawet podręcznej torby. Ale - podkreśla - w podróż nigdy nie zabierał nesesera, bo przecież nie byłby go w stanie dźwigać poruszając się o kulach. Więc wyjeżdżał częściej, ale dokąd, do kogo?
W kieszeniach ubrania NN funkcjonariusze znaleźli: niebieski grzebień, żółty ołówek, brązowy skórzany portfel typu podkówka, złamane wiertło, świstek papieru z odręcznym napisem Ustrzyki Dolne oraz bilet PKP Intercity wydany 31 sierpnia na trasę Lublin-Przemyśl przez Przeworsk. Pociąg jechał z Bydgoszczy.
Policja rozmawiała z konduktorem, który potwierdził, że tego dnia wypisał bilet do Przemyśla starszemu, kalekiemu mężczyźnie. Poznał go ze zdjęcia, podkreślił, że ten miał trudności z mową i że był kompletnie zagubiony. Ale otworzył portfel i pokazał karteczkę ze skreślonym ołówkiem napisem Ustrzyki Dolne. Pociąg wyruszył z Lublina o godz. 18.14. Do Przemyśla dotarł o 22.39.
Mokro, a wokół mgła
Może widziałeś?
Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych ITAKA prosi wszystkich mogących zidentyfikować mężczyznę NN o kontakt pod całodobowymi numerami telefonów: 0801 24 70 70 oraz 022 654 70 70. Do ITAKI można również napisać: [email protected]
- NN: 168 cm wzrostu, 56 kg wagi. Na grzbiecie lewej dłoni między kciukiem a palcem wskazującym wytatuowana kotwica. W dniu odnalezienia (1 września w Ustrzykach Dolnych) ubrany był w ciemnostalowe spodnie wraz z czarnym pasem typu policyjnego, czarne skóropodobne półbuty, jasnopopielatą letnią kurtkę, beżowy sweter bez rękawów, niebieską czapkę z daszkiem.
Co działo się wcześniej? - Musiałem stracić przytomność, bo ocknąłem się w jakimś parku lub na łące - przypomina sobie NN. - Trawa była mokra. Czułem ból w piersiach i w krtani, nie mogłem o własnych siłach wstać ani wykrztusić słowa. Wokół widziałem mgłę. Jacyś ludzie wzięli mnie pod ręce i poprowadzili do pociągu. Było ich troje, dwóch mężczyzn i kobieta, mieli najwyżej po 30 lat. Wysiedli kilka stacji dalej, a potem przyszedł konduktor.
- Nieznajomy twierdzi, że osoby, które wsadziły go do pociągu, mogą być odpowiedzialne za ograbienie go z dokumentów, kluczy do mieszkania, zegarka i pieniędzy - opowiada Szeremeta. - Nie mamy jednak cienia pewności, co przy sobie miał, a czego nie miał. W podkówce znaleźliśmy nieco ponad 200 zł.
- Tam była na pewno większa suma - zapewnia NN. - A zegarek nie byle jaki, bo szwajcarski Tissot. Dostałem go na pamiątkę od ojca w 1939 r. Taki sam otrzymał mój brat bliźniak. Wydaje mi się, że miał na imię Horacy.
Wróćmy do Przemyśla. Mężczyzna wysiada z pociągu. Po godz. 22 do Ustrzyk Dolnych nie odjeżdża żaden autobus. Okazuje się jednak, że i nazajutrz NN nie dociera tam ani porannym, ani popołudniowym kursem PKS. Więc może taksówką? Nikt tego nie potwierdza. Okazją? Nie udało się tej wersji zweryfikować. NN przebąkuje coś o pociągu, ale taki z Przemyśla do Ustrzyk od lat nie kursuje.
Mówcie mi po imieniu
Październikowe przedpołudnie. W dwuosobowym pokoju, na łóżku pod oknem, siedzi mężczyzna. Starannie ogolony i uczesany, koszula zapięta na ostatni guzik. W sanockim schronisku św. Brata Alberta jest od miesiąca. Wstaje, podaje dłoń, uśmiecha się, wskazuje krzesło. Obok sierżant Szeremeta i nadkomisarz Sylwia Puchalik, psycholog z podkarpackiej policji.
Odwiedzają NN co kilka dni; próbują wydobyć od niego strzępy wspomnień. Tych dalszych i tych całkiem bliskich. - Sposób zachowania, gestykulacji, prowadzenia dialogu wskazują na ogładę i wykształcenie, być może nawet wyższe - ocenia psycholog.
NN dużo mówi o książkach. Nie potrafi przypomnieć sobie autorów, ale zaznacza, że właśnie książek brakuje mu najbardziej. Z literatury pięknej i z astronomii. Po tym, co się stało, zatracił jednak umiejętność sprawnego czytania i teraz znowu się uczy. -Pożyczyłam mu szkolny podręcznik - mówi Sylwia Puchalik. - To z niego przepisuje wyrazy do zeszytu i robi to bardzo chętnie.
W ciągu paru dni zapełnił słowami i zdaniami kilka kartek. Całkiem jednak zadziwił policjantów, kiedy napisał swoje, jak zapewnia, imię i nazwisko: Zygfryd Paribus. - Sprawdziliśmy, w Polsce nie ma kogoś takiego, nie ma nawet nazwiska z końcówką "bus" - wyjaśnia Daniel Szeremeta.
Po charakterze pisma można jednak stwierdzić, że nazwa Ustrzyki Dolne, widniejąca na karteczce znalezionej w portfelu, została skreślona obcą ręką. - Na pewno mniej wprawną w piśmie niż naszego NN - twierdzi Szeremeta. - Pisane przez niego wyrazy są porządnie łączone i zawsze nieco pochylone w prawo.
W dniu, w którym NN przedstawił się jako Zygfryd Paribus, poprosił policjantów, aby zwracali się do niego po imieniu. Więc mówią: cześć, Zygfryd, jak się czujesz, Zygfryd. A on: witam, Sylwia, w porządku Daniel. - Podejrzewam, że musi być przyzwyczajony do takiej formy i stąd propozycja przejścia na ty - zauważa Sylwia Puchalik.
A przecież różnica wieku między nim a zajmującymi się sprawą policjantami jest spora. W komunikacie czytamy, że ma ok. 70 lat, lecz po miesiącu obserwacji i analiz policyjny psycholog skłania się ku wersji, że NN mógł się urodzić między 1929 a 1933 rokiem. Może więc mieć nawet 80 lat.
Niejasne wspomnienia
Kaleka, po ciężkim wypadku (nie pamięta, jakim), lecz o kulach chodzi nadzwyczaj sprawnie, sylwetkę ma wyprostowaną i, co zdumiało policjantów, własne zęby, oprócz trzonowych. - Pewnie któryś z rodziców przekazał mi mocne geny - śmieje się Zygfryd.
Każdą chwilę poświęca na przy-pominanie sobie, kim jest. - Widzę, jak się stara - mówi Bogdan Ślusarz, kierownik schroniska. - Bardzo mi go żal, bo to takie szukanie siebie po omacku.
Zygfryd ma sny. Raz spada w przepaść, innym razem unosi się w powietrzu. Parę dni temu otworzyła mu się jakaś klapka w mózgu i zobaczył siebie w dzieciństwie. Siedział w domu przy stole wraz z bratem bliźniakiem, przeglądali elementarz, obok był ojciec. I nagle huk spadających bomb, strzelanina, brzęk tłuczonego szkła, zwały gruzu. Potem widać rannego ojca, jakiegoś obcego człowieka z rozprutym brzuchem, a na ulicach dużo trupów.
W niejasnych wspomnieniach pojawia się też rok 1947. - Byłem w Swineminde, czyli w Świnoujściu. Pamiętam rosyjską bazę na morzu ze ścigaczami i trałowcami. Nie miały nazw, tylko symbole złożone z liter i cyfr. Wtedy do portu przypłynął polski niszczyciel "Błyskawica". I tu obraz mi się urywa.
Istotnie, okręt "Błyskawica" wrócił do Polski 4 lipca 1947 r. - Początkowo myśleliśmy, że może cierpi na chorobę Alzheimera, ale po obserwacji raczej wykluczamy tę hipotezę - mówi Sylwia Puchalik.
Nikt nie zgłosił zaginięcia
1 września przyjechał do Ustrzyk, ale ta nazwa jest mu obca. Kojarzy natomiast Ustronie.
- Sprawdziliśmy w Ustroniu Górskim i Morskim, nikt naszego Zygfryda nie zna - rozkłada ręce Szeremeta.
- A Bieszczady? - O, Bieszczady tak, to góry, musiałem tu być - ożywia się Zygfryd. - Obok morza są moim drugim ukochanym miejscem.
- Solina, połoniny? - Nie, nie przypominam sobie.
Puchalik: - Ale kiedy powiedzieliśmy mu, że mieszka teraz w Sanoku, od razu odparł, że to miasto nad Sanem.
Psycholog zauważył, że Zygfryd w ogóle nie mówi o kobietach - matce, może żonie lub córce. Tylko o ojcu, bracie i synu bądź wychowanku imieniem Piotr. Tylko że nic więcej nie potrafi o nich powiedzieć.
O sobie jeszcze to, że nigdy nie był związany z żadną religią. - Dlatego nie rozumiem, jak to jest, że idę teraz do kaplicy i bez zająknięcia odmawiam "Ojcze Nasz" i "Pod Twoją Obronę".
Ważniejsze pytanie brzmi jednak: jak to możliwe, że przez półtora miesiąca nikt z rodziny, krewnych, sąsiadów nie zauważył zniknięcia starszego człowieka? Mimo że figuruje w policyjnej bazie jako osoba zaginiona, to faktycznie nikt nie zgłosił jego zaginięcia. Jest człowiek, a jakby go nie było.
Przecież ma chyba emeryturę, musi płacić rachunki. Zatem pewnie przychodzi listonosz. - Niekoniecznie - zauważa Zygfryd. - Dzisiaj takie sprawy załatwia się w banku, przez stałe zlecenie. W moim przypadku (Zygfryd chwyta za kule), to jak najbardziej uzasadnione.