https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Klan Parysów z Torunia zalicza sześciotysięczniki

Ewelina Sikorska [email protected] tel. 56 619 99 13
1988 rok. Pani Aleksandra z córką Anitą
1988 rok. Pani Aleksandra z córką Anitą archiwum rodzinne Aleksandry Parys
Do Toruńskiego Klubu Wysokogórskiego należą trzy osoby z klanu Parysów. Jedna z nich, pani Anita zalicza sześciotysięczniki.
Albert Parys, 21-letni wnuk pani Aleksandry
Albert Parys, 21-letni wnuk pani Aleksandry archiwum rodzinne Aleksandry Parys

Albert Parys, 21-letni wnuk pani Aleksandry
(fot. archiwum rodzinne Aleksandry Parys)

- Kiedyś na szlakach turyści rozmawiali, witali się. Dzisiaj, słysząc "dzień dobry", ludzie mają dziwne miny - opowiada Aleksandra Parys, torunianka zakochana w górskich wędrówkach.

- Do Torunia trafiłam w 1969 roku, a urodziłam się w Szczecinie - opowiada Aleksandra Parys, miłośniczka gór. - Chociaż mieliśmy do morza 90 kilometrów, częściej jeździliśmy z rodzicami do Szklarskiej Poręby niż na plażę. Najmilsze wspomnienie? A, jest takie - wyjazd w Bieszczady, jeszcze za czasów studenckich. Wtedy Bieszczady przypominały niemal dzikie miejsce, miały niesamowity klimat. Pamiętam taką scenę w Ustrzykach Dolnych - wchodzę do baru, w środku sami drwale, na stoliku siekiera. Nosiliśmy cały dobytek na plecach, w schronisku wszyscy spali na jednej pryczy ściśnięci w śpiworach jak śledzie.

***

1988 rok. Pani Aleksandra z córką Anitą
1988 rok. Pani Aleksandra z córką Anitą archiwum rodzinne Aleksandry Parys

1988 rok. Pani Aleksandra z córką Anitą
(fot. archiwum rodzinne Aleksandry Parys )

Po 44 latach i setkach przemierzonych kilometrów, pani Aleksandra wróciła w ukochane Bieszczady. - Ale to nie te same Bieszczady - mówi. - Gdzie nie spojrzeć restauracje, bary, wiaty, sklepy. Wszędzie tłumy. O Krupówkach nie wspomnę. Kiedyś można było tam spotkać tylko miłośników gór, a dzisiaj - dziki tłum. Czysta komercja. Szkoda też, że zmienili się ludzie. Kiedyś, spotykając kogoś na szlaku, rozmawiało się, a już przynajmniej serdecznie witało. Dobrze, że góry się nie zmieniły - wciąż tak samo piękne i dostojne. To najlepsze miejsce do wyciszenia, rozmaitych przemyśleń.

Towarzyszem wędrówek torunianki jest jej mąż. W tym roku ruszają w gruzińskie góry. - Marek wszystko musi mieć zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, wysyła maile, siedzi nad mapą - śmieje się pani Aleksandra. - Młodzi za to idą na żywioł.

Wyjątkowe wrażenie zrobiły na Parysach Alpy. - Niesamowite widoki, cudowny klimat - podkreśla z zachwytem pani Aleksandra. - Zauważyłam, że latem Alpy są praktycznie puste. Jeśli już kogoś spotykałam, byli to Holendrzy, Niemcy. Już na pierwszy rzut oka widać tam austriacki ordnung. Nocowałam w schronisku na wysokości 2400 m, do którego wszystko trzeba dostarczać helikopterem. A ceny były jak na dole. Spaliśmy pod pierzynami w biało-czerwoną kratkę, wszędzie porządek na błysk. Ba! Włoszka, która była właścicielką tego schroniska, zadbała nawet o cukierki z wizytówką na naszych łóżkach. Przesympatyczny gest.

***

W zeszłym roku Anita Parys stanęła na Karakorum, drugim co do wysokości łańcuchu górskim na świecie.

- To właśnie moja córka - mówi z dumą pani Aleksandra. - Udział w tamtej wyprawie zaproponował jej Krzysztof Wielicki, czołowy himalaista. Kiedy Anita miała dwanaście lat, mąż po raz pierwszy zabrał ją w wysokie Tatry, dwadzieścia lat temu wstąpiła do Toruńskiego Klubu Wysokogórskiego. Czasem ludzie pytają "nie boisz się o córkę"? Powiem szczerze, bardziej się bałam, kiedy - jako nastolatka - wracała od koleżanki nocnym autobusem z Rubinkowa na Gagarina. Mamy z Anitą fantastyczny kontakt, pakujemy plecaki i razem ruszamy w góry. W 1991 roku spotkałyśmy profesora Jana Miodka. Był z synem. "Zobacz, jak sobie dziewczyna radzi. A Ty?" - powiedział do niego. Ależ byłam wtedy dumna z Anity. W góry zabieraliśmy również syna, Tomka. Kiedy miał pięć czy sześć lat, zaliczył już wyprawę w Beskidy.

***

Dziś w górach można spotkać jego syna, 21-letniego Alberta. Miłość do wspinaczki zaszczepiła w nim ciocia, Anita Parys.

- Idzie mu znakomicie. W końcu zaczynał już jako smyk - podkreśla pani Aleksandra przeglądając rodzinne fotografie: - Kiedy miał dwa i pół roku, synowa i córka zabrały go w Tatry. Był na Pięciu Stawach, zaliczył Morskie Oko. Dzisiaj to już mężczyzna. W zeszłe wakacje przez trzy tygodnie wspinał się w Hiszpanii. Zaliczył również Frankenjurę, ścianki we Włoszech. Podobnie jak ja, i córka, Albert należy do grona Toruńskiego Klubu Wysokogórskiego. Mam już swoje lata, niedługo załapię się na bilet MZK dla seniorów, ale nie wyobrażam sobie, żeby porzucić góry na rzecz pilota i telewizora. Mam w sobie masę energii i kocham wyzwania. W życiu musi się coś dziać. Nie znoszę gnuśności.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska