Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta w mieście dla mężczyzn

(Karina Obara)
- Wymagania młodych kobiet wobec mężczyzn się teraz zmieniły. No i dobrze - mówi pani Ola
- Wymagania młodych kobiet wobec mężczyzn się teraz zmieniły. No i dobrze - mówi pani Ola Fot. Lech Kamiński
Rozmowa z Aleksandrą Łukomską-Smulską, handlowcem, szefową Europejskiej Unii Kobiet, oddział II w Toruniu.

- I co tam słychać w toruńskim handlu?
- Oj, tęsknię za dawną tradycją kupiectwa?

- Dlaczego?
- Bo kiedyś każdy zdrowo myślący człowiek, który miał banki i handel w ręku, ten miał gospodarkę i pieniądze. Teraz część banków już nie jest naszych i kilkadziesiąt procent rynku i handlu zostało oddane w obce ręce.

- Macie szansę to zmienić. Została pani teraz członkiem prezydium ogólnopolskiej Naczelnej Rady Zrzeszeń Handlu i Usług.
- Działamy społecznie, stawiamy na integrację środowiska kupieckiego i rzetelny handel. Nasze województwo zyskało w radzie dwie kobiety z regionu (mnie i Małgosię Gęsikowską, prezesa zrzeszenia z Bydgoszczy), a że jesteśmy teraz w trudnej sytuacji, sądzę, że to wsparcie dla regionu się przyda.

- Odczuwa pani skutki kryzysu?
- Wszyscy handlowcy odczuwają. Przez tydzień na głównej ulicy Torunia sprzedał się jeden szalik, ale nie powiem gdzie.

- To jest dramat...
- Tak, ale moim zdaniem jest nietaktem rozpoczynać remont deptaka na jesieni. Przecież ten remont przeszkadza wszystkim handlującym i przechodniom. To jest jedyny czas w roku, gdy handlujący mogą zarobić pieniądze, zapłacić uczciwie podatki i wszystkie roczne zobowiązania. Rozpoczęcie remontu w tym czasie jest nierozsądne.

- A czy on w ogóle jest konieczny? Więcej uwagi potrzebują chyba odrapane i zagrzybiałe kamienice.
- Nie sądzę, że to jest remont pierwszej potrzeby. Uważam, obserwując ulice Starówki, że jest to miasto dla mężczyzn! Ile razy próbuję się przedostać przez Starówkę w szpilkach, a chodzę w nich, bo jestem kobietą, to jeśli uda mi się nie złamać obcasów - jestem szczęśliwa. Naprawdę doceniam to, co się dzieje w naszym mieście. Podobają mi się: metalowy osiołek, nowa fontanna; miasto pięknieje na zewnątrz, ale nie pięknieją podwórka. Nie potrafimy ich zagospodarować, zrobić przeszklonych kawiarenek, sklepów.

- I Starówka staje się bankowa, mamy bank na banku.
- Kiedyś podpatrzyłam w Poznaniu coś, co mogłoby się sprawdzić i u nas. Z jednej strony pan Kulczyk postawił Browar, a z drugiej strony kupcy poznańscy postawili Dom Kupca na Półwiejskiej. Ta Półwiejska się sypała, kamienice były w opłakanym stanie. Teraz jest to piękny deptak. To samo można byłoby zrobić w Toruniu pomiędzy Rynkiem Nowomiejskim a Staromiejskim. A ja niedawno usłyszałam od jednej ze znanych osób, że nareszcie nasza Starówka przestanie być mekką dla handlowców.

- To czym ma się stać?
- Nie wiem, może skansenem. Dla mnie to jest zła droga. Straciliśmy klientów przez złą politykę wobec Starówki. W przyszłym roku obchodzę dwudziestolecie firmy i zastanawiam się nad przebranżowieniem.

- Knajpa?
- Może tak, bo za chwilę zostanę tu sama w branży odzieżowej. Najlepszymi moimi klientami są teraz turyści, ostatnio byli u mnie Grecy, którzy kochają spędzać wakacje w Polsce, a na emeryturze chcą się do nas przeprowadzić.

- Gdyby była pani młodsza o dwadzieścia lat, wybrałaby pani tę samą drogę?
- Szkoda, że nie zapytała mnie pani, co bym zrobiła, gdym miała teraz trzydzieści lat mniej.

- Co więc?
- Skończyłabym wymarzoną niegdyś medycynę i nie zajmowałabym się handlem w naszym nieprzyjaznym handlowcom kraju. Byłabym internistą.

- To dlaczego pani tego nie zrobiła?
- Bo hobbystycznie, na studiach zajęłam się dziennikarstwem.

- To jednak też pani odrzuciła.
- Nie odrzuciłabym, gdyby nie to, że czasy były niesprzyjające. Gdy odkryłam małą aferę korupcyjną, redaktor zapowiedział mi, że jak o tym napiszę, to mnie wyrzucą ze studiów. Wszyscy byliśmy wtedy sterowani, nie mogliśmy samodzielnie działać, a teraz uczymy się nawzajem sobie nie przeszkadzać. To długa droga.

- I tak postanowiła pani zostać kobietą biznesu.
- W 1989 roku, ale to nie było proste - zarabiać na każdą złotówkę, nauczyć się księgowania, prywatnego handlu, walczyć o wszystko.

- Jak pani walczyła, ostro?
- Twardym negocjowaniem (śmiech), ale też miałam szczęście. Gdy już odnowiłam przejęty lokal na sklep, okazało się, że nie mam w ogóle towaru. Wyszłam na Szeroką i szłam sobie przed siebie myśląc: co robić? I nagle zobaczyłam samochód, w którym siedział facet rozglądający się po budynkach. Miał opuszczone szyby i widać było, że czegoś szuka. Samochód miał załadowany po brzegi spodniami dżinsowymi, własnej produkcji. To był Mirosław Ignacki z Poznania, świetny dostawca, z którym do dziś się przyjaźnię.

- Ale działał niemal po partyzancku.
- Ja też tak kiedyś działałam, bo nie było skąd brać towaru. Nie mieliśmy jeszcze w roku 1990 wypracowanych odpowiednich mechanizmów współpracy, uczyliśmy się wzajemnie, po nocach nawet. Tak rodziła się polska gospodarka.

- Zaczynała pani wszystko od zera, więc pewnie rodzina niewiele z pani miała w tamtym czasie.
- Mam cudowną mamę i męża, którzy mi pomagali. Moja córka Kasia była wtedy nastolatką.

- Najgorszy wiek, trzeba przecież pilnować i być czujnym, a pani inwestowała w firmę.
- Moi rodzice pozwalali nam iść swoją drogą, ale pomagali w obowiązkach domowych. Mieszkanie razem z dziadkami może być zbawienne, ale uważam, że obie strony muszą być taktowne i pełne miłości. Zwłaszcza, że początki prowadzenia działalności gospodarczej zawsze są trudne.

- Teraz młode kobiety biznesu często twierdzą, że już nie mają czasu na dzieci.
- Myślę, że to jest wymówka. U podstawy takiej decyzji tkwi inna motywacja. Znam wiele młodych kobiet, które są równie dzielne co ich matki.

- Ale mniej skłonne do poświęceń?
- Bardzo dużo się zmieniło, przede wszystkim wymagania młodych kobiet.

- Już nie chcą dźwigać wszystkiego same.
- Niedawno rozmawiałam z młodą prawniczką, której mąż pomaga we wszystkich domowych pracach: gotuje, sprząta, zajmuje się dziećmi, jest partnerem. Gdy ona pracuje, on się zajmuje dzieckiem i odwrotnie. Kiedyś rzadko zdarzali się tacy panowie jak mój mąż, który takie rzeczy robił już kilkadziesiąt lat wcześniej.

- Niektóre teściowe nie są zadowolone, że synów zaprzęga się do kuchni.
- Mam dla nich radę, żeby się nie wtrącały. Mnie zachwyca, gdy mężczyzna potrafi gotować. Byłyśmy wychowane przez nasze mamy tak, że to kobieta dźwiga ciężar domu, zajmowania się dziećmi, ale w imię czego?

- No w imię rodziny...
- Ale rodzina jest wtedy prawdziwa i kochająca, gdy mąż z żoną dogadują się po swojemu, oboje, jeśli chcą, mogą się realizować w życiu zewnętrznym i wracać do spokojnego domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska