Nasza Czytelniczka opowiada: - _To była moja pierwsza praca w Bydgoszczy. Byłam wtedy młodą dziewczyną. Mieszkałam z rodzicami na Bocianowie. W tym samym domu mieszkała moja koleżanka Czesława Lipska. Po wojnie zdecydowałyśmy, że zostaniemy konduktorkami. Zgłosiłyśmy się do biura zakładu komunikacyjnego przy ulicy Zygmunta Augusta. Powiedziałyśmy, że szukamy pracy. Choć chętnych było bardzo wielu, nam się udało i zostałyśmy przyjęte.
**_Przez całe miasto
Jeździły na różnych trasach. Każdego ranka dostawały plan dnia i wsiadały do konkretnego tramaju. Tak więc czasem można je było spotkać w tramwaju linii A, który przewoził pasażerów od małej kolejki wąskotorowej przy ul. Grunwaldzkiej aż do dworca PKP. Innym razem wsiadały do B, którego trasa wiodła od ulicy Toruńskiej do Chodkiewicza albo do C, który kursował z Wilczaka aż do końca Jagiellońskiej.
Bilet zamiast żetonu
Pracowały po osiem godzin dziennie, nawet do dziesiątej, jedenastej wieczorem. Sprzedawały bilety. Pasażer zajmował miejsce, a konduktorka podchodziła do niego. Żadnego tłoku, przepychania. To było bardzo wygodne, bo jeszcze przed wojną nie było biletów, tylko specjalne żetony. Kupowało się je u motorniczego. Po wejściu do środka wrzucało się je do szklanego pojemnika, przymocowanego do drzwi. Pasażerowie byli bardzo zdyscyplinowani i uczciwi. Nikomu nawet przez myśl nie przechodziło, by jeździć na gapę.
Mundur ma klasę
Już w okresie międzywojennym bydgoscy kontrolerzy nosili mundury. Prestiż munduru był wtedy niewyobrażalny. Wielu mężczyzn do ślubu szło albo we fraku albo w uniformie. Tak było jeszcze pod koniec lat 40. ubiegłego stulecia. A kobiety? One wolały mundur zakładać tylko do pracy. A miały czym się pochwalić. Mundur był dopasowany, długi, do połowy łydki. Miał ciemny kolor i dwurzędowe guziki. Konduktorki nosiły jeszcze rogatywki z blaszanym herbem miasta. Na otoku widniało uskrzydlone kółeczko, także ze sztancowanej blachy.
Przyjemność za grosze
Na brak pracy konduktorki nie mogły narzekać. Wielu mieszkańców miasta podróżowało tramwajami. To był tani środek komunikacji. Bilety kosztowały niedużo, ot kilkadziesiąt groszy. Młodzież szkolna płaciła dziesięć lub dwadzieścia groszy, a pozostali około pięćdziesięciu. Poza tym jazda tramwajem była prawdziwą przyjemnością. Wagony nie rozwijały dużej prędkości, może z piętnaście, dwadzieścia kilometrów na godzinę. Na dodatek przystanki były usytuowane bardzo blisko siebie. Niemalże jeden przy drugim.
Satysfakcja z pracy
**Stanisława Muchewicz była konduktorką zaledwie przez trzy lata. - _To była wspaniała praca. Dawała mi dużo satysfakcji. Miałam ciągły kontakt z ludźmi, co mi bardzo odpowiadało - _podsumowuje. Potem przez kilkanaście lat pracowała jako magazynierka w Urzędzie Wojewódzkim w Bydgoszczy. Na emeryturę przeszła w 1982 roku. A Czesława Lipska? - _Gdy odeszłam z zakładów komunikacyjnych kontakt nam się urwał. Wiem tylko, że już nie żyje - _dopowiada pani Stanisława.
