O rany! Skąd wiedziałaś?

Agnieszka: Lubię, kiedy ludzie się śmieją i dlatego lepię różne maszkarony. I to jest super, ale marzę o tworzeniu rzeźb monumentalnych
(fot. Fot. Lech Kamiński)
Alicja Bogacka przywędrowała z Barlinka do Torunia śladem swoich przodków. To było 11 lat temu. Miała wtedy 26 lat i silne postanowienie, że kupi sobie piec ceramiczny i będzie wypalać w nim swoje małe dziełka, które później sprzeda i zachwyci kupujących. Już w Barlinku, w Pracowni Ceramiki Unikatowej, wiedziała że poświęci życie glinianej produkcji. Nie udało jej się szybko zrealizować tego marzenia. Aby kupić piec musiała wyjechać na saksy do Niemiec.
- Pracowałam tam na czarno przez dwa lata - wyznaje drobna szatynka, która przyznaje też, że nie zamieniłaby już nigdy Polski na dom w Niemczech. Mieszkanie Alicji i jej przyjaciela Lecha to adaptowany strych na toruńskiej Starówce. Przyczółek długo kolekcjonowanych książek, kapeluszy ukochanego mężczyzny i rzeźb obojga. - W Niemczech opiekowałam się starszą panią chorą na Alzheimera. Nie było łatwo. Inna mentalność, brak rozmów o emocjach. Tęsknota za polskością i rodziną. Jednak finansowo opłacało się kilka lat temu. I mogłam dorobić do zakupu wymarzonego pieca.
Za opiekę nad starszą panią Alicja otrzymywała miesięcznie blisko trzy tysiące złotych. W przełożeniu na polskie pieniądze. Kiedy poznały się z Agnieszką Siemianowską, Ala miała już odłożone co nieco w skarbonce.
Agnieszka ma 39 lat i uważa, że w dalece niedoskonałym świecie, w jakim przyszło jej żyć, poczucie humoru jest jedynym remedium. Pasję i talent plastyczny odziedziczyła po ojcu. Sławomir Siemianowski wraz z kolegą Stefanem Kościeleckim (byłym dziekanem Wydziału Sztuk Pięknych UMK) stworzyli Galerię Twórczości Dziecka w Toruniu. To perła wśród polskich galerii, zwłaszcza że szlifuje diamenty - małych twórców, którzy marzą o karierze artystów plastyków.
- Jako mała dziewczynka często bywałam w tej galerii - wspomina Agnieszka. - Odkryłam wtedy, że rzeźbienie jest moją drogą. Szczególnie to, dzięki któremu ludzie się uśmiechają. Lepię więc w glinie klowny, rozbrajające wysychające żaby i inne szkarady, które bardzo dobrze się sprzedają.
Od twórczości do sprzedaży jednak droga daleka. Obie dziewczyny podążały nią przez pięć lat zanim osiągnęły pożądane efekty.
- Poznałam Alę gdy ta została narzeczoną znajomego artysty - opowiada o początkach Agnieszka. - Chciałam wtedy stworzyć pracownię ceramiki i gdy się zaprzyjaźniłyśmy, wiedziałam już, że to Ala będzie mi towarzyszyć w tym biznesie.
- Gdy Aga pojawiła się w moim życiu, ani ona ani ja nie miałyśmy świadomości, że kiełkuje w nas pomysł otwarcia pracowni - dodaje Alicja. - Nie było dla mnie pracy w Toruniu. Aga zapytała czy nie kupiłabym z nią pieca do wypalania wyrobów ceramicznych, na spółkę. Piec kosztował pięć tysięcy. Wykrzyknęłam: "O rany! Skąd wiedziałaś, że mi to chodzi po głowie?" Stworzyłyśmy udaną parę. Ja nie umiem rysować, pomysł powstaje w mojej głowie i już lepię, a Aga potrafi przenieść wszystko od razu na papier. Tak też, najczęściej, powstają nasze rzeźby. Różnymi siłami, choć z podobną pasją. Obie wracamy do domu upaprane gliną, Na szczęście łatwo się zmywa, nawet z włosów.
Alicja na tle rzeźby swojej rodziny. Za rzeźby, które sprzedała do warszawskiego teatru w Starej Prochowni zarobiła 1500 zł. Jej gliniane postacie grały w sztuce "Lot i jego żona".
Od charytatywności do biznesu
Kobiety postanowiły iść zgodnie z duchem swojego pomysłu. Szybko piec stanął w domu Alicji. Nie od razu jednak zaczęły zarabiać. Najpierw uznały, że trzeba zacząć od jakiejś dobrej idei, tak na szczęście. Organizowały warsztaty z dziećmi Starówki, tymi którymi na co dzień nie ma kto się zająć. Zajęcia prowadziły latem, pod gołym niebem, to na dziedzińcu Ratusza, to na placu zabaw. Maluchy lepiły z gliny, a Ala i Aga wypalały w piecu ich pierwsze dzieła. Wyprzedawały prace i za to kupowały kolejne materiały. Później były aukcje aniołów glinianych, z których dochód przeznaczony został na pomoc malcom ze szkoły podstawowej.
- Chciałyśmy uspołecznić dzieci ze Starówki i pokazać im, że mimo swej niedoli, mogą pomóc np. dzieciom niepełnosprawnym - tłumaczy Alicja, która napisała specjalny program pomocowy dla dzieci z trudnych środowisk. Pieniądze uzyskane z wyprzedaży dziecięcych prac wpływały na konto fundacji dzieci niepełnosprawnych. - Poza tym zawsze chciałam nakarmić głodne dzieci. Nie robimy nic wielkiego. Po prostu łączymy własną pasję z sygnałami płynącymi z potrzeby serca.
Po kilku miesiącach Urząd Miasta przyznał Związkowi Artystów Plastyków Polska Sztuka Użytkowa, do którego obie kobiety należą, lokal przy ul. Królowej Jadwigi. Od tamtej pory zajęcia odbywają się regularnie w ciepłej pracowni. Regularne są też coroczne aukcje i stała radość najmłodszych. Ala i Aga nie ukrywają jednak, że dzięki swym akcjom charytatywnym mogły zaistnieć na artystycznym rynku i zacząć żyć ze sprzedaży glinianych wyrobów. Dają też pracę studentom. Taką pracę, która pozwala na urzeczywistnianie czasem "nieopierzonych" jeszcze pomysłów.
- Najczęściej lepię anioły - mówi Natalia Tarłowska, ciemnowłosa, rzutka studentka III roku edukacji artystycznej ze specjalizacją multimedia na UMK. - Alicja nie wymusza na mnie żadnych wzorów, nie ogranicza czasowo i mogę trochę dorobić. Poza tym ta praca uczy myślenia przestrzennego i pozwala odczuć satysfakcję z powodu ujrzenia małego dziełka w galerii.
Gliniane rzeźby powstające w pracowni Alicji i Agnieszki kosztują od 10 do 100 zł. To jednak cena rzeźby użytkowej (misy, wazony, anioła), takiej którą wielu chciałoby postawić w oknie kuchennym czy na kredensie w stołowym pokoju. Rzeźba artystyczna wykonana rękami kobiet to już koszt powyżej stu złotych. Takie robią tygodniami i równie długo czekają na ich sprzedaż.
- Zaopatrujemy galerie w całej Polsce - dodaje Alicja przyznając, że szukanie źródeł sprzedaży to pracochłonne zajęcie. - Ale nie ważne jest to, że ktoś do nas dzwoni i mówi: widziałem pani wyroby, chciałbym je kupić. Ważne jest, aby była to sprawdzona galeria, solidna, od której nie musimy po kilka miesięcy prosić się o pieniądze. Większość bowiem chce nasze rzeźby, ale w komis. Tu urywa się nam powoli kontakt, bo musimy wyżywić rodziny. Są lepsze i gorsze miesiące. Przed świętami możemy zarobić nawet do pięciu tysięcy złotych, ale z reguły nasze zarobki wahają się w okolicach tysiąca złotych miesięcznie.
Ali i Agnieszce wpada też czasem zlecenie jak współpraca z teatrem czy z przedsiębiorcami. Ali ptaszyska można zobaczyć siedzące w oknach toruńskiego hotelu Spichrz (dostała za nie łącznie 600 zł), a Agnieszka pracuje nad monumentalnymi rzeźbami.
- Marzę o tym, aby tworzyć tylko monumentalne rzeźby - przyznaje Aga, która nie ma jeszcze koncepcji jakie byłoby przeznaczenie tych rzeźb. - Nasz pomysł na biznes się sprawdził, jednak dusza artysty ciągnie mnie do rzeczy niekomercyjnych. Alę też. To nasze ocalenie w świecie dalece niedoskonałym.
Powiedz nam
Jaki miałeś pomysł na biznes? Udało się? Co Ci przeszkadzało? Co musiałeś mieć i zrobić, żeby rozkręcić interes? Opowiedz o tym. Czekamy na telefony (052) 326-31-84/85 lub na maile pod adresem: [email protected]
O najciekawszych sprawach napiszemy w Gazecie.
