Szef osiedla Leszek Pepliński "straszył" mieszkańców, że ma aż dziesięć stron podsumowania czteroletniej kadencji i to zapisanych drobnym maczkiem. Na szczęście w miarę szybko i z humorem udało mu się - i mieszkańcom - przez to przebrnąć. Jak się jednak okazało, były to dla Peplińskiego miłe złego początki. Uśmiech z jego twarzy, co w jego przypadku bardzo rzadko się zdarza, znikł w trakcie wyborów.
Na przewodniczącego osiedla zgłoszono Leszka Peplińskiego i Jerzego Świerczewskiego. Obaj panowie zdobyli po 21 głosów. Wówczas zrobił się bałagan. Komisja skrutacyjna dopiero w dogrywce postanowiła wydawać karty według listy obecności. Wówczas okazało się, że mimo pytania na początku zebrania, nie wszyscy wpisali się na listę. Był też przypadek, że jeden z mieszkańców znalazł się na liście dwukrotnie - choć oczywiście dostał tylko jedną kartę. Padło też pytanie w kierunku jednego z mieszkańców, czy na pewno... mieszka na tym osiedlu. Okazuje się, że mimo że mieszka gdzieś indziej, to jest tu zameldowany i głos oddał. Jednak najmniej uczciwe było zachowanie jednej z młodych mieszkanek, która na zebraniu pojawiła się nagle w trakcie trwania dogrywki i szybko dopisała się na listę. Po wrzuceniu głosu do urny... zniknęła. Po podliczeniu głosów w dogrywce okazało się, że dość niespodziewanie Pepliński przegrał jednym głosem 21:22.