- Ja powiem więcej o tym panu - mówi Stanisław Śliż, współwłaściciel fermy kur w Glinkach. - To nie my, to on podzielił społeczeństwo! Sprowadził się do wsi rolniczej, od zawsze z silnie rozwiniętą produkcją zwierzęcą, i wmawia teraz ludziom, że to kurort! To są Glinki, a nie turystyczne Pieczyska czy Tuszyny.
Cuda się przecież zdarzają
Stanisław Śliż ma rację: to jest wieś rolnicza. Ale chyba cud sprawił, że choć leży 2-3 km od Zalewu Koronowskiego, nie jest objęta obszarem chronionego krajobrazu. Tak, od zawsze była tu hodowla bydła, trzody chlewnej, owiec. - Jak przejęliśmy w roku 1997 upadły PGR, to trzymaliśmy tu po 140 macior. i nikomu to nie przeszkadzało. Po latach otworzyliśmy mniej uciążliwą produkcję - fermę kur.
Nie nazywajmy smrodem
- Niewielka produkcja, do 25 tysięcy kurcząt - mówi Śliż. - Znam przecież fermy, w których chowa się 400-500 tysięcy. Śmierdzi? Jakiś tam zapaszek jest, ale przecież nie nazywajmy tego smrodem. Kurczęta, zanim trafią do ubojni, przebywają u nas 42 dni. Większy zapach jest, kiedy są większe. Jak są małe, to nie czuć.
To prawda. Byłem i widziałem.
- Co jakiś czas ferma smrodzi nam przez 10-14 dni tak, że nie idzie żyć - mówi Ewa Semrau, radna gminy Koronowo, mieszkająca nieopodal w starej szkole. - Tego naprawdę nie można wytrzymać. Wszyscy mówią, że śmierdzi!
Chcą rozbudować!
- A oni chcą nam teraz rozbudować tę fermę do 40 tysięcy sztuk! - dopowiada radna. - Będzie wtedy jeszcze więcej smrodu w centrum wsi!
Mieszkańcy dowiedzieli się o tej rozbudowie z ogłoszenia na tablicy informacyjnej sołectwa. Decyzją rady sołeckiej sołtys Honorata Skórżewska zwołała zebranie wiejskie. Przyszło na nie w zeszłym tygodniu 30 osób.
Gdzież jest prawo?!
Wojciech Jasiakiewicz, naukowiec bydgoskiego uniwersytetu, sprowadził się do Glinek 10 lat temu. Stałym mieszkańcem jest od sześciu lat. - Smród zaczął się kilka lat temu - wspomina. - O tym, że mamy pod nosem fermę kur dowiedzieliśmy się, kiedy zaczęliśmy ją czuć. Doszło do spotkań z przedstawicielami fermy i honorowej ugody, że zrobią wszystko, by zmniejszyć jej uciążliwość dla mieszkańców. I jakiś czas było faktycznie lepiej.
Zdaniem byłego sołtysa
Sołtysem był wtedy Waldemar Glazik. - To nie jest przecież ferma kur - mówi. - To zwykłe gospodarstwo rolne, które fermą można nazwać, kiedy jest ponad 40 tysięcy brojlerów. Nasyłano już na pana Śliża kontrole, policję przyjeżdżali, sprawdzali. I nie było żadnych przekroczeń norm. Nie powiem, że nie ma smrodu. Bywa, ale krótko, i nie jest aż tak uciążliwie, jak twierdzi pan Jasiakiewicz, który przecież mieszka najdalej od tej niby fermy. Trzem osobom ona tylko przeszkadza.
- Do kurortu pan przyszedł mieszkać?! - grzmiał na ostatnim zebraniu wiejskim pan Andrzej, jak się później okazało - pracownik fermy. - Nie, to wieś jest, panie Jasiakiewicz, a nie kurort!
- Śmierdzi, śmierdzi, ale nie chcemy o tym mówić - to głosy kilku mieszkańców, które usłyszałem po zebraniu. - Tylko bez nazwisk!
Na wsi musi śmierdzieć
- Ta ferma w samym centrum wsi istnieje z naruszeniem prawa - mówi Jasiakiewicz. - I ciężkie TIR-y z fermy niszczą nam oddaną w zeszłym roku drogę gminną o nośności 10-12 ton. Tak nie może być.