Na razie wykonała krok w tył. Polski Związek Koszykówki był tak opętany wizją podwójnego sukcesu juniorów (MŚ U-19 i ME U-18), że został z niczym. Z jednej strony można to zrozumieć. Polska koszykówka męska tak łapczywie potrzebuje sukcesu, że odpowiedzialność za popularność dyscypliny nagle spadła na uczniów szkół średnich. Zapomniano, że sensem pracy z młodzieżą jest wychowywanie przyszłych gwiazd, a nie kucie medali na akord.
Przykład z Serbii
Już wiosną pojawiły się poważne wątpliwości, gdy padł pomysł wysłania kadry najpierw na mistrzostwa świata starszego rocznika, a dwa tygodnie później na mistrzostwa Europy. W efekcie we Wrocławiu Polacy byli wolni, ociężali, trzeba było częściej rotować składem, co nie sprzyjało stabilności w grze.
Jakże inaczej wygląda kształtowanie juniorskich talentów w innych krajach. Serbowie nie wahali się zostawić w domu swojej największej juniorskiej gwiazdy Dario Saricia, który błyszczał na Łotwie, a i tak we Wrocławiu zagrali o medale. Być może dlatego tak wiele dzieli oba kraje w koszykówce seniorskiej...
Wiele krytycznych opinii pojawiło się pod adresem Przemysława Karnowskiego. Ale mało kto pamięta, że młody toruński środkowy w ciągu miesiąca rozegrał 16 (!) reprezentacyjnych meczów o wysoką stawkę, w każdym na parkiecie spędzał około 30 minut. Jak mógł być w dobrej formie fizycznej, skoro cieniem samego siebie był mniejszy i tym samym znacznie sprawniejszy Ponitka? Karnowski miał mniej punktów i zbiórek, tak jak Grochowski notował mniej asyst niż dwa tygodnie wcześniej przeciwko starszym rywalom.
Przemęczenie to jednak tylko jedna przyczyna wrocławskiej klęski. Nawet zmęczeni Polacy pod względem umiejętności technicznych czy talentu wyraźnie górowali nad większością rywali. Problem w tym, że te atuty, nie poparte solidnym przygotowaniem i pomysłem na grę, wystarczały w kategorii 17-latków. Tymczasem w tym sezonie rywalami były już drużyny z doświadczonymi szkoleniowcami, świetnie ułożone taktycznie. Chorwaci czy Włosi potrafili przygotować i zrealizować strategię, która wyeliminowała największe atuty Polaków, my nie potrafiliśmy zagrać niczego nowego. Sztab trenerski nie wykazał się żadną elastycznością, a gra polskiej drużyny raziła schematami i w konsekwencji nieporadnością.
Uciekać z Polski?
I tu docieramy do kolejnego problemu: polska koszykówka najwyraźniej wyczerpała możliwości dalszego kształtowania tych utalentowanych graczy. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że większość z nich stanęła w miejscu od ubiegłorocznego srebra w Hamburgu.
Spójrzmy na Karnowskiego. Przed rokiem torunianin mistrzostwa świata kończył ze statystykami 14,5 pkt, 11 zbiórek i aż 2,5 asyst. W tegorocznych MŚ U-19 było to już odpowiednio 13,2 - 6,2 - 0,9, we Wrocławiu (licząc tylko mecze do ćwierćfinału) 12,1 - 7,9 - 0,4. A przecież w tym ostatnim turnieju rywale byli słabsi niż w mistrzostwach świata w Niemczech. To samo zresztą dotyczy Ponitki, który imponuje wciąż dynamiką, ale ma braki taktyczne i drastycznie spadła mu skuteczność z gry.
Rok spędzony w Polsce (z nielicznymi wyjątkami w drużynach młodzieżowych) źle wpłynął na możliwości tych graczy. Wygląda na to, że im szybciej liderzy tej reprezentacji wyjadą za granicę, tym lepiej. Tomasz Gielo we wrześniu przenosi się do USA, Ponitka czy Michalak będą szukać szczęścia w słabej PLK. Co ma zrobić Przemek Karnowski? W jego wypadku najrozsądniejsza wydaje się wyprawa za ocean. Jemu polska koszykówka ma już niewiele do zaoferowania.
Czytaj e-wydanie »