Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kowalski z Torunia, czyli nasz pan od turbinki

ADAM WILLMA [email protected]
- Zawsze ciągnęło Alojzego do realizowania własnych pomysłów - mówi Edward Kapusta, uczeń, a później główny mechanik w warsztacie Kowalskiego (na zdjęciu z lewej)
- Zawsze ciągnęło Alojzego do realizowania własnych pomysłów - mówi Edward Kapusta, uczeń, a później główny mechanik w warsztacie Kowalskiego (na zdjęciu z lewej) archiwum
Trzydzieści lat temu cała Polska dyskutowała na temat wynalazku toruńskiego konstruktora. Kim był twórca sławnej turbinki?

Gdy na początku lat 90.w mediach zrobiło się głośno o inżynierze Kowalskim, warsztat przy ul. PCK stał się miejscem pielgrzymek.

- Przychodziły delegacje od wojewody, naukowcy, panowie z różnych warszawskich instytucji - mówi Edward Kapusta, uczeń, a później główny mechanik w warsztacie Alojzego Kowalskiego. - Odwiedzali nas przedstawiciele większości ambasad. Doszło do tego, że delegacja z Korei Południowej podszyła się pod bratnią Koreę Północną. Wizyty niby kurtuazyjne, ale każdy chciał, jak najwięcej sfotografować.
Kowalski nie był naiwny. Jeśli pokazywał, to tylko część urządzenia, jeśli opisywał, to pobieżnie. Nikomu do końca nie ufał. Miał poczucie własnej wartości i wartości swoich pomysłów.

Salon przy warsztacie
Nad sposobami na ograniczenie paliwożerności silników pracował od 1956 roku, wówczas jeszcze jako kierownik Technicznej Stacji Obsługi w Toruniu.

Czytaj też: Astronomowie odkryli układ, w którym powiększająca się gwiazda niszczy planetę

- Zawsze ciągnęło Alojzego do realizowania własnych pomysłów - zauważa Edward Kapusta. - Pracując w TSO opracował linię regeneracji nadwozi i napisał na ten temat książkę. Ale skrzydła mógł rozwinąć dopiero, gdy otworzył własny warsztat.

Przy ul. PCK stał należący do Kowalskich dom z pruskiego muru, miejsce na warsztat Alojzy wygospodarował po przeciwnej stronie drogi, w małym budynku gospodarczym. Wówczas to była dzielnica ogrodów i badylarzy. "Warsztat" to zbyt wiele powiedziane: miniaturowy korytarz, taka sama szatnia, ciasne pomieszczenie biurowe i "hala", w której ledwo można było się przecisnąć pomiędzy maszynami. W budynku nie było nawet bieżącej wody, żeby się umyć, trzeba było przejść do kotłowni nowo wybudowanego bloku.

- Ale za to samochody, które tam przyjeżdżały, to była rewia najnowszych aut z Torunia i okolic oraz ich właścicieli - wspomina Janina Słomińska, dziennikarka. - Ci, którzy mieszkali naprzeciwko warsztatu, mieli sporą wiedzę o ówczesnych kontaktach towarzyskich.

Nic dziwnego - maszyny do regeneracji części, które w dużej mierze Kowalski własnoręcznie zbudował, były rzadkością.

- Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale dawne silniki wymagały remontu nawet co 20 tys. kilometrów - śmieje się Edward Kapusta. - Pierwszą konstrukcją nowego typu, która osiągała bez większych ingerencji 100 tysięcy kilometrów, był fiat 125p. Do naszego warsztatu ustawiały się kolejki. Ludzie z komitetu partii czy z urzędów też mieli samochody...

Wynalazki z garażu
Kowalski był jedynym prywaciarzem w okolicach, który w latach 60.-70. podejmował się remontów, z jakimi do tej pory radziły sobie jedynie państwowe molochy. Edward Kapusta trafił do niego jako uczeń zawodówki: - Reguły były twarde. Obowiązywał niemiecki "Ordnung". Miotełki do tokarki pod żadnym względem nie można było użyć do zamiecenia podłogi.

Szansę załapania się na praktykę mieli tylko najbardziej błyskotliwi. Mistrz wymagał, żeby uczeń wyprzedzał jego polecenia. Jeśli ktoś nie spełniał tego oczekiwania, wylatywał. A gra był warta świeczki, bo u Kowalskiego zarabiało się porządne pieniądze w porównaniu z państwową posadą: - Ale za to pracowało się zupełnie inaczej niż na państwowym - aż robota była zrobiona. Nie miało znaczenia, że do 23:00. Gdy pracowaliśmy nad wynalazkami, bywało, że w niedzielę o siódmej rano Alojzy był już pod moim domem. Eksperymentowaliśmy w moim garażu na Działkach św. Józefa, bo tam było cieplej.
Pierwszych przymiarek do budowy turbinki, która w założeniu miała znacząco ograniczyć zużycie paliwa, Kowalski dokonał na silniku od fiata 125p kupionym przez Kapustę.

Budowę prototypu zakończyli, gdy Kowalski kupił nowego poloneza - najnowszy przebój rodzimej motoryzacji. Zasada działania była z pozoru banalna - lekki metalowy wirniczek powodował, że podawane z gaźnika paliwo mogło zostać efektywniej zmieszane z powietrzem, poprawić wskaźniki zużycia paliwa i kulturę pracy silnika.

Odlew obudowy wykonali w warsztacie - roztapiając aluminium w piecu CO. Precyzyjne elementy pomogli zbudować po cichu fachowcy z Metronu, w którym powstawały mechanizmy zegarów i wodomierze.

- Te śmigiełka umieszczono na kulce, tak aby opory były jak najniższe - wyjaśnia Edward Kapusta. - Turbinka była jednym z kilku elementów, dzięki którym system rzeczywiście działał. Oszczędność była wyczuwalna, ale nie mieliśmy odpowiednich narzędzi pomiaru, aby zbadać jej skalę. Aby sprawdzić poziom spalania, Alojzy jeździł w kierunku Chełmży z butelką paliwa zawieszoną przy szybie.
Rozgłos dało Kowalskiemu uczestnictwo w ogólnopolskich konkursach "jazdy na kropelce". Potrafił osiągnąć w nich spalanie na poziomie 3,06 litra na setkę. Nic dziwnego, że do warsztatu przy ul. PCK zaczęły ściągać tłumy z pytaniem o turbinkę. Konstruktor musiał odsyłać klientów z kwitkiem - nie był w stanie produkować swojego wynalazku masowo.

Pukanie lufą
W czasach, gdy benzyna była luksusem sprzedawanym na kartki, Kowalski szybko stał się ulubieńcem mediów. Dziennikarze przeliczali, ile oszczędności przyniosłoby zastosowanie wynalazku "inżyniera z Torunia".

"Inżynier" był zresztą kaczką dziennikarską. W rzeczywistości wynalazca nie skończył żadnej uczelni. Przydało mu się powojenne technikum, ale jeszcze bardziej praktyka mechanika w Wehrmachcie, bo jak wielu młodych Pomorzaków trafił do niemieckiego wojska. Po kilku kieliszkach koniaku (którego był znawcą) przechwalał się, że do francuskich domów publicznych pukał lufą czołgu.
- Alojzy sporo przeżył, ale lubił koloryzować. W rzeczywistości w niemieckiej armii jeździł na motocyklu, jako kurier - prostuje Edward Kapusta.

Nie były fantazją dwa lata spędzone na Syberii, gdzie Kowalski trafił z bratem. Ten ostatni okupił łagier ciężką chorobą. Alojzy wyszedł z zsyłki bez szwanku. Może za sprawą swoich umiejętności technicznych (był kierowcą ZIS-a 5), a może dzięki osobistemu urokowi, którego nigdy mu nie brakowało.

- Robił piorunujące wrażenie na kobietach - wspomina jedna z żon Kowalskiego (prosi o anonimowość). - Zawsze elegancki, z gestem. W Wigilię przynosił mi wiązankę świeżych kwiatów, nawet wówczas, gdy nie byliśmy już małżeństwem. Podczas dancingu o północy potrafił wysłać kelnera po czekoladę dla mnie, a wówczas był to wyczyn.

Przeczytaj także: Komuna mnie nie lubiła. Z wzajemnością

Na uroczyste okazje Kowalski zakładał smoking z muchą i białe rękawiczki. Pod domem jednorodzinnym stała motorówka (napędzana turbiną własnej konstrukcji!) i syrena 103, która nawet po 20 latach wyglądała, jakby dopiero opuściła fabrykę. Wolny czas konstruktor dzielił na wędkarstwo i restauracje, w których nie szczędził grosza. Pod koniec zabawy wszystkim stawiał. Miasto plotkowało o romansie Kowalskiego ze znaną aktorką, tajemnicą poliszynela był jego wieloletni związek z kobietą z kręgów naukowej elity, matką popularnego artysty. Ten sam hulaszczy tryb życia, który fascynował kobiety, niszczył kolejne małżeństwa.

- Święty by z nim nie wytrzymał - mówi była żona - Często znikał na kilka dni, planowanie czegokolwiek było niemożliwe.

Kolejne małżeństwa rozpadały się. Ale w charakterystycznym dla Alojzego, szarmanckim stylu: - Tak kocham moją żonę, że nie potrafię odmówić jej rozwodu - zaprotokołowano w jednej ze spraw rozwodowych.

Gabinet 126

W latach 80. rolę żony przejęła gosposia Kowalskiego. Sam konstruktor nie miał czasu na amory - spał cztery godziny na dobę, tworzył kolejne wynalazki (łącznie było ich kilkadziesiąt).

Wierzył, że turbinka może zrewolucjonizować konstrukcję silników, a jego samego uczynić bogatym nie tylko w peerelowskiej skali. Zapowiadał, że za pieniądze z wynalazku wybuduje przedszkola i domy starców.

Nie przewidział, że tym razem jego obrotność i spryt w interesach muszą rozbić się o betonowy system. Bombardowani przez dziennikarzy decydenci musieli coś zrobić, bo o turbince, jako niewykorzystanej szansie, wspomniał nawet w przemówieniu generał Jaruzelski.

Rząd wyznaczył komisję, która miała ocenić przydatność wynalazku, a Kowalski i Kapusta dostali stałą przepustkę do gabinetu 126 w Urzędzie Rady Ministrów, w którym urzędował Wiesław Ilczuk, sekretarz Komitetu Nauki i Postępu Technicznego. Sztab inżynierów z branży samochodowej, a później również z Instytutu Lotnictwa (Kowalski nie miał zaufania do ekspertów motoryzacyjnych, bo obawiał się kradzieży projektu) wziął się do analizy i usprawnienia.

Pozostały kapcie
Ostatecznie zapadła decyzja o produkcji turbinki w Łomiankach i Poznaniu. - Kowalski popełnił fatalny błąd - uważa dr Jan Piszczek, do którego konstruktor zwrócił się o pomoc. - Dał się namówić na tzw. uspołecznienie swojego wynalazku. Stracił tym samym prawa majątkowe do patentu. Zwrócono mu jedynie część poniesionych kosztów. Z 35 tys. dolarów nagrody, którą przyznano mu na konkursie w Brukseli nie dostał nic. Był tak częstym gościem w mojej kancelarii, że miał tu swoje kapcie, które zostały zresztą do dziś. Niestety, sprawy nie dało się już odkręcić.

Podczas audycji radiowej z 1985 roku Kowalski żali się, że nie dostał ani centa z miliona dolarów, które Zespół Ośrodków Rzeczoznawstwa i Postępu Technicznego (ZORPT) miał otrzymać za jego patent od belgijskiego kontrahenta. Wyrzucał też polskim władzom bezczynność, wobec kradzieży patentu przez niemieckiego producenta (podobno turbinki były w sprzedaży w RFN po 195 marek).

- On naprawdę myślał o kraju - przekonuje Edward Kapusta. - Chciał, żeby Polska skorzystała na jego projektach

Gdy turbinki trafiły wreszcie na rynek, opinie klientów były dalekie od entuzjazmu. Okazało się, że jeśli pobór paliwa rzeczywiście się zmniejsza, to jedynie w granicach błędu pomiaru. Suchej nitki nie zostawił na wynalazku Kowalskiego Wiesław Pachoń, autor książki pt. "Usprawnienia poloneza", orzekając, że w małolitrażowych samochodach urządzenie zmniejsza moc silnika, a w użytkowaniu sprawia wiele kłopotu.

- Tylko że turbinka, która pojawiła się na rynku, miała niewiele wspólnego z naszą konstrukcją - ubolewa Edward Kapusta, który z czasem sam do-robił się wielu własnych wynalazków. - W państwowych instytutach nie byliśmy mile widziani. Za wszelką cenę usiłowano udowodnić nam dyletanctwo. Każdy z inżynierów pracujących przy wdrożeniu wynalazku chciał wprowadzić swoje usprawnienia. W efekcie w produkcji seryjnej nie było już miejsca na unikalne rozwiązanie z umieszczeniem wirnika na kulce. Zamiast tego użyto tulei, która wprowadziła duże opory. Poza tym do sprzedaży wprowadzono tylko turbinkę, a na koncepcję Kowalskiego składało się kilka innych elementów.

- Było mi go żal. Spotkałem człowieka kompletnie rozbitego - mówi Zbigniew Ostrowski, który postaci Kowalskiego poświęcił kilka reportaży radiowych. - Z jednej strony pojawiło się nagle wielu chętnych do odegrania roli "ojca sukcesu", a z drugiej - wszystko rozbijało się o mur typowej dla tamtych czasów niemożności.

Skarb w ścianie
W 1988 roku Kowalski zachorował na nowotwór płuc. Edward Kapusta: - Pod koniec życia trudno już było z nim wytrzymać. Był chorobliwie nieufny i konfliktowy. Na pewno ten stres przyczynił się do choroby. Eksperymenty z silnikami również zrobiły swoje. Pracowaliśmy cały czas w spalinach i oparach benzyny, w której wówczas obowiązkowo znajdowała się domieszka ołowiu. Poprzedni mechanik w warsztacie również umarł na raka płuc.

Kowalski został przewieziony do kliniki gruźlicy w Warszawie. Tam zainteresowanie znanym pacjentem wykazała jedna z pielęgniarek. Trzydziestego października wynalazca ożenił się po raz czwarty. Szóstego stycznia 1989 zmarł. Miał 61 lat.

Ostatnia żona przejęła dom w Toruniu. Nie spodziewała się jednak, że Kowalski pozostawił w kancelarii doktora Piszczka testament, w którym cały majątek zapisał swojemu jedynemu dziecku z drugiego małżeństwa. Po siedmiu latach procesu sąd przyznał spadek synowi.

Ponoć przed przekazaniem nieruchomości rodzina pielęgniarki usiłowała odnaleźć skrytkę z kosztownościami, które miały być zamurowane w ścianie. Na próżno - finansowanie kolejnych wynalazków i patentów pochłonęło niemal cały majątek Kowalskiego.

W jednym z ostatnich wywiadów wynalazca zapowiedział wprowadzenie kolejnego rewolucyjnego usprawnienia. Dzięki nowemu wynalazkowi sypanie soli i piasku na drogach miało być zupełnie niepotrzebne. Tego wynalazku nie zdążył już opatentować.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska