https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Król sosu" i jego drużyna

Liliana Sobieska
Marcin Łukaszewicz, Wojciech Majewski i  Alek Dubelski podróżują tak, aby nie powielać  miejsc raz odwiedzonych i spenetrowanych
Marcin Łukaszewicz, Wojciech Majewski i Alek Dubelski podróżują tak, aby nie powielać miejsc raz odwiedzonych i spenetrowanych Liliana Sobieska
Przed prawie każdym weekendem siadają przy stole, rozkładają mapę i...

Ostatnio wybrali wycieczkę do Wierzchowni, bo tych stron jeszcze nie znali. Miasto, ulice i szosy zupełnie ich nie interesują. Jeśli jeździć, to tylko po leśnych drogach, najlepiej krętych, podmokłych i wyboistych.

Wojciech Majewski, Marcin Łukaszewicz i Alek Dubelski mieszkają w okolicach Warszawy. Oprócz męskiej przyjaźni łączy ich wspólne hobby. Są wielkimi pasjonatami jazdy na profesjonalnych motocyklach terenowych. Potrafią przemierzać setki kilometrów o każdej porze roku i prawie w każdą pogodę.

Skąd się u tej sympatycznej trójki wzięła pasja motocyklowa?

- U mnie od dziecka motocykle były w domu. Tata jeździł, a ja po raz pierwszy wsiadłem na motocykl kiedy miałem piętnaście lat. I od zawsze lubiłem jeździć nie po mieście, tylko w terenie po lasach. Tak mi pozostało do dziś. Nikt z nas po mieście nie jeździ, nawet ze względu na bezpieczeństwo. Polskie drogi, ich stan, umiejętności kierowców i brak poszanowania jeżdżących samochodami dla jednośladów ciągną nas w stronę terenu. Także tego nieznanego i czasami trudnego - opowiada Marcin Łukaszewicz.

Wszyscy z wykształcenia są przyrodnikami. To powoduje, że przemierzając kolejne zakątki Polski tak starają się jeździć, aby nie czynić szkody przyrodzie. Zamiłowanie do natury ciągnie ich do lasu. Tam jest się najbliżej niej, a na motorach jakimi podróżują, można dojechać prawie wszędzie.

Także do miejsc dziewiczych, bardzo niedostępnych. Jak twierdzą, nie straszne im nawet trakty gdzie miejscami koła motocykli zanurzone są do połowy w błocie.

Dokąd pracuje silnik, dotąd da się jechać. A podróżują tak, aby nie powielać miejsc raz odwiedzonych i spenetrowanych.

- Najczęściej przed weekendem zastanawiamy się dokąd tym razem pojedziemy. Zdarza się i tak, że już z umieszczonymi na samochodzie motocyklami wyruszamy w trasę i na jakimś etapie dzwonimy do wytypowanych kwater turystycznych z pytaniem o możliwość zatrzymania się i noclegów. Tak też zrobiliśmy obierając kierunek na Wierzchownię. Trafiliśmy na miłą gospodynię, która od razu zgodziła się nas przyjąć - mówi Wojciech Majewski.

Zmotoryzowani "trzej muszkieterowie" zwiedzili już Podlasie, Bieszczady, lubelszczyznę, Beskid Żywiecki, Mazury. Paradoksalnie, dla nich lato nie jest najlepszą porą roku bo bywa zbyt gorąco i za sucho. Najlepiej jeździ się wiosną i jesienią. Motocykliści przywdziewają na siebie specjalne stroje: buty z klamrami do kolan, ochraniacze, spodnie motokrosowe z materiałów syntetycznych, rękawice, kaski i gogle.

Czy ten rodzaj sportu jest przeznaczony dla ludzi o nieco zasobniejszych portfelach?

- Niestety, tak. Nowy motocykl do wydatek rzędu trzydziestu tysięcy. Do tego cały serwis plus paliwo. I koszty zniszczeń, do których dochodzi po prawie każdym wyjeździe. Ale wiele napraw robimy na bieżąco sami. Na przykład jeżdżąc po lasach podgórznieńskich przebiliśmy chłodnicę, złapaliśmy gumę, kolega wpadł na drzewo. A dwa tygodnie temu tak głęboko zanurzyliśmy się w bagnie, że do silnika jednej z maszyn dostała się woda. Ale takie przygody są wpisane w nasze wyprawy - kontynuuje Alek Dubelski.

- Kolegę Wojtka Majewskiego nazywamy "królem sosu", bo pasjami uwielbia błoto. Jeśli napotykamy jakąś podtopioną ścieżkę nikt z nas oprócz Wojtka nie na tyle odwagi, żeby pojechać jako pierwszy i ją przetestować. On na ochotnika przeciera szlak. Podczas jazdy po lasach w pobliżu Wierzchowni forsował inny szlak - pokrzywowy. Pokrzywy były większe od nas i nie dało rady się przez nie przebić. A na koniec spotkał na drodze pieniek, który zsadził go z motoru - kończy Alek Dubelski.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska