Pani Krystyna została wyróżniona w naszym plebiscycie na "Kobietę Przedsiębiorczą". Dzięki głosom czytelników toruńskiej mutacji "Pomorskiej" zajęła w lokalnym rankingu drugie miejsce (133 głosy).
- Nie mam pojęcia, kto mnie zgłosił, a strasznie jestem ciekawa i chciałabym podziękować - przyznaje laureatka. - To tylko zabawa, ale zawsze jest bardzo miło, kiedy ktoś nas tak troszeczkę doceni.
Za co? Zakład Poligraficzny pani Krystyny z powodzeniem funkcjonuje na rynku już od 18 lat. Produkują przede wszystkim druki urzędowe, głównie dla służb mundurowych, też faktury, książki podatkowe i wszystko, czego tylko zażyczy sobie klient. Codziennie rozsyłają po kraju kilka paczek.
Na miejscu przy drukarni powstał sklep papierniczy, potem punkt ksero, laminowanie, bindowanie, pieczątki.
- Wszystko krok po kroczku - mówi pani Krystyna. - Kiedy przychodzą klienci i o coś proszą, to staramy się odpowiedzieć na ich potrzeby i wprowadzać kolejne usługi.
Sprzed tablicy do magazynów
Przed założeniem własnej firmy pani Krystyna była przez dekadę nauczycielką.
- Wahałam się dwa lata - wspomina. - W wyborze branży drukarskiej pomogła moja teściowa, która napisała jedne z pierwszych ćwiczeń do nauki biologii w szkołach podstawowych. To było coś nowego, żadna pobliska drukarnia nie podjęła się współpracy, teściowa dopytywała, czy nie moglibyśmy drukować tego gdzieś w rodzinie. Nie bardzo wiedziałam na czym to polega, więc się odważyłam (śmiech).
Potrzebne były specjalistyczne maszyny: drukująca, krajarka, zszywarka. Pani Krystyna, choć na maszynach nie znała się wcale, jeździła osobiście na wyprzedaże.
- Często w tych wielkich magazynach byłam jedyną kobietą - mówi. - Udawało mi się zrobić dobre interesy tak po cichutku, intuicyjnie, bez takich męskich debat (śmiech). Wszystko kupowaliśmy wtedy używane, bo maszyny są bardzo drogie. Zawsze zabierałam jakiegoś pracownika, który znał się na rzeczy bardziej ode mnie. Nie raz zdarzało się, że inni mężczyźni z branży sadzali mnie gdzieś z boku i nie mogli uwierzyć, że to ja przyjechałam na zakupy.
Na klientów czekaliśmy cierpliwie
przy starej maszynie topograficznej, 1995 rok
(fot. MAP)
- Pierwsze pieniądze zarobiliśmy po pół roku, druki zamówiła nieistniejąca już, miejscowa mleczarnia - wspomina nasza przedsiębiorcza kobieta. - Wcześniej drukowaliśmy dla znajomy i ulotki reklamowe dla samych siebie (śmiech).
Prawdziwą rewolucję firma przeszła po 5 latach istnienia - od technologii topograficznej (gdzie druk składany jest w zecerni z pojedynczych czcionek) do nowocześniejszej technologii offsetowej.
- Wcześniej mieliśmy kilka maszyn drukujących, własną odlewnię, w taki sposób robiliśmy pierwszą golubsko-dobrzyńską gazetę - mówi pani Krystyna. - Wspominam to z rozrzewnieniem, zezłomowaliśmy cały sprzęt, żeby wystarczyło na zakup komputera. Trzeba było wymienić personel. Sama też musiałam sporo się nauczyć, podobnie mój maszynista Krzysztof Heyka, który pracuje w firmie prawie od początku. Pracownicy są dla mnie bardzo ważni, żyjemy w rodzinnej atmosferze, spotykamy się po pracy. A pierwsze na co ich zawsze uczulam i co sama biorę pod uwagę prowadząc zakład, to szacunek wobec klienta. Bo przecież to dzięki klientom w ogóle jesteśmy na rynku.