Pani Sylwia mieszka w Małym Rudniku (gmina Grudziądz) i najprawdopodobniej właśnie tam jej pies został skrzywdzony.
- Dzielnicowy rozmawiał z mieszkańcami, ale nikt nic nie widział - mówi Marzena Solochewicz-Kostrzewska, rzeczniczka prasowa policji. I zapewnia: - Na tym nasze działania się nie zakończą.
Pewne jest jednak, że znalezienie oprawcy labradora łatwe nie będzie.
Zobacz także: Mężczyzna zabił bestialsko psa. Trzy razy uderzył zwierzę toporkiem w głowę
Pies o imieniu Maks miał 10 lat. W domu pani Sylwii wychowywał się od szczeniaka. Posesja jest ogrodzona, ale zdarzało się, że robił podkop i uciekał. Ostatnia jego eskapada zakończyła się tragicznie. - Wrócił do domu z ogromną i głęboką raną w szyi. To był koszmarny widok - wspomina pani Sylwia.
To mogła być łopata
Psiak trafił na stół operacyjny. - Tę ranę zszywałem cztery godziny - mówi weterynarz Mariusz Chmielewski.
Labrador przeżył zabiegł, ale po kilku dniach pokonało go zakażenie. Jak doszło do tego, że zwierzak wrócił do domu w takim stanie?
- Na ciele miał kilka ran kąsanych, więc mógł gryźć się z innymi psami. Największa rana miała jednak gładkie brzegi, więc powstała od uderzenia narzędziem, np. ostrą łopatą. Wygląda na to, że ktoś podszedł do psa od tyłu i zdał cios. Nie mam żadnych wątpliwości, że nie zrobił tego w obronie własnej, ale z premedytacją - dodaje Mariusz Chmielewski.
Pani Sylwia z kolei przyznaje, że nie zdołała tak zabezpieczyć posesji, aby psiak nie mógł się niej wydostać. - Jeśli komuś to przeszkadzało, to mógł zadzwonić na policję, a nie od razu potraktować mojego psa w taki bestialski sposób - podkreśla mieszkanka Małego Rudnika.
Czytaj e-wydanie »