- Gdzie szukać ratunku dla Polonii?
- Zaciągnięcie kredytu to rozwiązanie krótkotrwałe. Mocno obciąży kolejne budżety. Teraz klubem powinien pokierować stosunkowo młody człowiek, znający realia sportu, ale przede wszystkim zarządzania i biznesu. Ale musi mieć przy sobie osobę doświadczoną, która nie pozwoli, by zawodnicy i inni owinęli go sobie wokół palca.
- Dlaczego tak oburza się pan na słowa, że Polonia od lat jest utrzymywana z miejskich pieniędzy?
- Za moich rządów tak nie było. W 2007 roku miasto przekazało na klub 150 tysięcy złotych, a budżet wynosił 4,5 miliona. Rok później Polonia dostała 400 tysięcy, przy 5,5-milionowym budżecie. W 2009 miasto przekazało milion złotych na podwyższenie kapitału i 400 tysięcy na promocję. Budżet? 8 milionów złotych. Dopiero w kolejnych latach dotacje urosły do gigantycznych rozmiarów.
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
- Polonia przepłacała zawodników?
- Oczywiście. Jak swego czasu propozycję od Polonii miał Sebastian Ułamek, to jeździł z nią po innych klubach i pokazywał, jakie warunki daje Bydgoszcz. Propozycja była na tyle dobra, że traktował to jak kartę przetargową. Podchodzono też pod Rafała Dobruckiego, ale on wolał zostać w Falubazie. Widocznie jednak oferta trafiła w ręce Grzegorza Walaska. A że była świetna, a on miał konflikt ze swoim klubem w Zielonej Górze, zgłosił się do Bydgoszczy. Kwoty za jego kontrakt od dawna nie są tajemnicą (milion złotych za samo podpisanie umowy i gigantyczne stawki za punkty - dop. red.). Polonia nie była w stanie udźwignąć takiego ciężaru finansowego. Zawodnicy wykorzystywali zawirowania w klubie, zmiany władz. Wiedzieli, że Polonia jest pod ścianą, to podbijali stawki.
Czytaj też: Cegiełkami chcą odbudować Polonię Bydgoszcz
Cała rozmowa z Leszkiem Tillingerem, w poniedziałek, w papierowym wydaniu "Gazety Pomorskiej"
Czytaj e-wydanie »