"Yacht Service" i "Metal Service" - te bliźniacze firmy pod jednym sternikiem kojarzą się nowomieszczanom z produkcją jachtów pełnomorskich. Nikogo nie dziwi, że powstają z dala od morza, nad Drwęcą. Najważniejsze, że w firmach stworzono miejsca pracy - dziś zatrudniają blisko 50 osób - ale tylko dla fachowców rzadkich profesji.
Wszystko na eksport
Okazuje się, że w kraju nie ma jeszcze prywatnych klientów na nowomiejskie jachty. Bynajmniej nie dlatego, że nie lubimy pływać pod żaglami. Jest to drogi wyrób, także dla ludzi z dużą kasą. Jachty, prezentowane na rozmaitych wystawach międzynarodowych, mają odbiorców przede wszystkim za granicą. - Dziś sto procent produkcji bierze Zachód - mówi Janusz Konkol. Zainteresowani nowomiejskimi jachtami są w Niemczech, Holandii, Anglii, Danii. Pewne projekty kontraktów handlowych pochodzą ze Szwecji, a obecnie firma przygotowuje się do wejścia na rynek amerykańskich.
Trzeba tłumaczyć
Przedsiębiorcy, pracujący nie tylko w tej branży, napotykają w kontaktach zagranicznych na pewne trudności. W zestawieniu z tym, czym dysponuje konkurencja z krajów Unii Europejskiej, są w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Przedsiębiorstwa z UE wspierane są w rozmaity sposób, przede wszystkim od strony prawnej, przez swoje rządy. - U nas, z jednej strony deklaruje się ułatwienia, z drugiej mamy niedobry system podatkowy, nieuporządkowany kodeks pracy. To co na przykład w Anglii wykona finansista-księgowy, zatrudniony na pół etatu u mnie wykonuje dwóch pracowników. Gąszcz przepisów nie pozwala na prostotę w działaniu.
Przygotowując się do kontaktów z rynkiem USA nowomiejski przedsiębiorca musi zadbać o przetłumaczenie ponad trzystu stron przepisów normujących warunki wyrobu i sprzedaży jachtu za ocean. Wydanie takiej księgi powinien sfinansować nasz rząd, a on ją zakupić za 100 zł w stosownej agendzie rządowej. Niestety, standardów organizacyjnych jeszcze brakuje, choć wyroby mają już markę światową.
