Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lwów - to miasto przełamuje stereotypy

Bogdan Dondajewski
Na lwowskich bazarach wciąż można kupić stare, polskie wydawnictwa
Na lwowskich bazarach wciąż można kupić stare, polskie wydawnictwa Bogdan Dondajewski
Wołyń czy burzliwa historia Kresów budzą negatywne emocje już chyba tylko u starszych pokoleń. W rzeczywistości Ukraińcy lubią Polaków, czego najlepszym dowodem jest Lwów.

Wielu Polaków wciąż bardziej kojarzy Ukrainę z biedą i niewyobrażalnie okrutną mafią, przy której włoska Cosa Nostra to szkółka niedzielna, niż z kierunkiem wakacyjnych wycieczek.

Do poznania wciąż młodej, ukraińskiej demokracji nie zachęcają ani legendy, którymi obrosła DAI, czyli miejscowa drogówka uważana za najbardziej skorumpowaną w Europie, ani relacje opisujące fatalny stan dróg. Obrazu rozpaczy uzupełnia wszechobecna korupcja oraz mentalność niektórych Ukraińców, której wyrazem był ostatni incydent z rozbitym jajkiem na ramieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego. Nie pomaga też stereotyp naszego wschodniego sąsiada, według którego jawi się on jako cwaniak i drobny przemytnik.

Przeczytaj także: Litwa ciągle kocha Polskę

Zapomnij o "spasiba"

W rzeczywistości jednak Ukraina nie jest taka zła, jak się powszechnie uważa. Na pewno nie jest krajem, gdzie czarne jest czarne, a białe - białe, ale bezpiecznym dla turystów i z otwartymi na gości mieszkańcami. Do tego, wbrew pozorom, Ukraińcy bardzo lubią Polaków, czego najlepszym dowodem jest Lwów.

Miasto, leży niespełna 100 kilometrów od naszej wschodniej granicy. Dojechać do niego można albo rejsowymi autobusami, które kursują z Przemyśla, Rzeszowa, Lublina, a nawet z Krakowa, albo samochodem. Jedynym problemem jest oczywiście granica. Ukraina nie należy do strefy Schengen, więc przekraczając ją, należy uzbroić się w paszport i cierpliwość. W kolejce po wizę można bowiem postać dobrą godzinę, ale zdarza się, że trzy, albo nawet i cztery.

Tu też spotykamy się z pierwszą niespodzianką. Ukraina wciąż jest krajem podzielonym - na wschodnią część, którą bardzo ogólnie można określić jako prorosyjską oraz zachodnią, gdzie mentalność mieszkańców jest zdecydowanie bliższa naszej i gdzie używanie języka rosyjskiego bywa wręcz w złym tonie. Mówiąc więc do celniczki "spasiba" w najlepszym przypadku możemy się narazić na chłodne spojrzenie. Lepiej użyć i wbić sobie do głowy ukraińskie "djakuju", które jest w zdecydowanie lepszym tonie.
Aktualnie granicę najlepiej przekraczać w Medyce. Prosto do Lwowa prowadzi z niej bowiem droga M11, która jest kolejną niespodzianką. Trasa jest wygodna i w bardzo dobrym stanie. Dzięki temu dojazd do rogatek miasta nie zajmuje więcej niż półtorej godziny.

Niestety, więcej do życzenia pozostawia stan lwowskich ulic, ale i tak nie zobaczymy na nich niczego, czego nie znalibyśmy z polskich dróg. Są więc dziury, są też koleiny, ale wystarczy nieco zwolnić, żeby dużo o nich nie myśleć.

Kolejną niespodzianką są sami lwowianie. Otwarcie przyznają, że miasto zaczęło się naprawdę rozwijać dopiero pod austriackim zaborem, ale równocześnie nie ukrywają sympatii do Polaków. Do tego na ulicach, w sklepach i różnego rodzaju instytucjach bez problemu dogadamy się po polsku. Okazuje się bowiem, że w szkołach tej części Ukrainy drugim, najczęściej wybieranym przez uczniów językiem obcym jest właśnie polski.

Więcej wartościowych tekstów na www.pomorska.pl/premium

Wspólna historia na każdym rogu

Największą niespodzianką jest sam Lwów. Wrażenie robi zarówno systematycznie odnawiana starówka, jak i wciąż zaniedbane kamienice, które ją okalają. Miasto przypomina Kraków i Polacy na pewno dobrze się w nim poczują. Zwłaszcza, że na niemal każdym rogu można znaleźć prawdziwe perełki nawiązujące do naszej wspólnej historii - przedwojenną reklamę zakładu fryzjerskiego namalowaną na ścianie kamienicy czy prowadzony na świeżym powietrzu antykwariat, w którym jeszcze w lipcu leżały takie rarytasy, jak lwowskie wydanie Trylogii Sienkiewicza datowane na 1903 rok za niespełna 300 złotych.

Są też bardziej namacalne przykłady: Cmentarz Łyczakowski z grobami Marii Konopnickiej czy Gabrieli Zapolskiej, królewska rezydencja Sobieskich na Rynku, liczne, polskie kościoły, albo potężny pałac rodziny Potockich.

Na wschodzie Ukrainy mówi się wręcz, że Lwów wciąż jest polskim miastem. Sami lwowianie przyznają, że najprawdopodobniej jest to powód, dla którego Kijów szczędzi pieniędzy na rozwój ich miasta. Nawet jeśli jest w tym tylko trochę prawdy, to nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Lwów zachowuje bowiem swój niesamowity klimat. Z jednej strony jest już miastem, które wie, jak zarobić na turystach, ale z drugiej wciąż oferuje im jeszcze autentyczne atrakcje - tanie i prawdziwie lwowskie.

Ceny

- PKS z Rzeszowa do Lwowa - 55 zł,
- nocleg na kwaterach organizowanych przez Polaków mieszkających we Lwowie - 40 zł za noc,
- obiad w restauracji na starówce - od 30 zł, ale na obrzeżach można znaleźć tańsze restauracje

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska