- Wcześniej mieszkałam w mieście, najpierw w Inowrocławiu, potem trochę w Toruniu, a następnie znów w Inowrocławiu. Wtedy poznałam mojego przyszłego męża - Gienka - z Żelechlina. W takich oto okolicznościach 23 lata temu trafiłam na wieś, do jego rodzinnego domu - wspomina Marianna Dzioba, dla krewnych i znajomych - Marika.
Żelechlin to miejscowość w gminie Rojewo w powiecie inowrocławskim.
Marchewka nie rośnie w sklepie?
Marika opowiada, że na początku wieś była jej zupełnie obca. Teściowa miała ogród, ale synowa omijała go szerokim łukiem:
- Ja, pani z miasta wśród grządek? Myślałam, że marchewka rośnie na półce w sklepie, a kwiaty są tylko w kwiaciarni. Wieś wydawała mi się obca. Źle się czułam. Prędzej Mars niż wieś! Zresztą, nawet mojego męża, Gienka, też szczególnie do ziemi nigdy nie ciągnęło.
Polecamy także: Na Kujawach i Pomorzu mieszka 1438 milionerów. Gdzie zarobili swoje miliony?
Jednak dostali hektar i coś trzeba było z tym fantem zrobić: - Tylko co? Nasze córki (Asia, Magda i Ania - red.) były już wówczas nastolatkami, a my z Gienkiem zaczęliśmy szukać pomysłu na biznes i w ogóle na życie. Nie mieliśmy pracy. Wcześniej byłam zatrudniona w sklepie, a potem w restauracji, którą zamknęli. Gienek też miał u kogoś etat. Przyszedł jednak taki moment, że trzeba było podjąć jakąś decyzję, więc... myśleliśmy, myśleliśmy i padło na kwiaty.
Początki były trudne, wszystko odbywało się metodą prób i błędów. Albo im coś urosło, albo nie. Dali za dużo nawozu, albo za mało.
- Jednak z czasem zaczęło mnie to coraz bardziej wkręcać, dużo czytałam o kwiatach - opowiada mieszkanka Żelechlina. - Czytałam i testowałam. Jak np. znalazłam informację, że dany kwiat nie lubi upału, to ja go celowo stawiałam w pełnym słońcu i zdarzało się, że zachowywał się wręcz odwrotnie. A, gdy roślina miała stać na słońcu kładłam ją w cieniu. Dlatego wolę wszystko sama sprawdzić niż ufać poradom ekspertów.
Dziś Marika Dzioba ma m.in. plantację z ośmioma tysiącami krzewów róż. Nie zajmuje się roślinami jednorocznymi, jak np. pelargonie czy surfinie. Fascynują ją byliny. Jest w nich zakochana po uszy. Już nie mają dla niej żadnych tajemnic.
Dodajmy, że byliny to rośliny zielne żyjące dłużej niż dwa lata, mające niezdrewniałe części nadziemne, zwykle wielokrotnie wydające nasiona bądź zarodniki. Byliny wraz z krzewinkami, krzewami i drzewami określane są mianem roślin wieloletnich. Właśnie takie uprawia Marika, a najwięcej wspomnianych róż.
Właścicielka plantacji założyła na Facebooku grupę ogrodniczą „Ogród - bylinowy zawrót głowy”, która ma już blisko 37 tysięcy członków: - Sprzedaję tam kwiaty, ale także wymieniamy się doświadczeniami.
„Rozmawiamy na różne tematy. To, że jesteśmy grupą ogrodniczą nie znaczy, że nie możemy rozmawiać o naszych radościach i smutkach, gotowaniu, rodzinach, filmach i wszystkim, wokół czego kręci się nasze życie. Zakazane są dwa tematy: religia i polityka” - czytamy na facebookowym profilu grupy.
Do miasta nie wróci za żadne skarby
Z kwiatami Marika jeździ również na targ do Inowrocławia, gdzie ma swoich stałych klientów:
- Gdy zaczynałam przygodę z handlem, na targu nikt do mnie nie podchodził, stałam i patrzyłam w niebo. Ludzie wolą kupować od osób, które znają, ufają, nie sparzyli się. Dziś nie mogę narzekać na brak klientów. Nie tylko sprzedaję im rośliny, ale radzę, jak o nie dbać. Niedawno jedna pani była tak zadowolona, że podarowała mi bransoletkę.
U Dziobów jest także szkółka ogrodnicza. - Córki pomagają, jak się je poprosi, ale mają raczej inne pomysły na życie, a my to z mężem rozumiemy i szanujemy. Praca jest ciężka. Latem wstajemy o godzinie 4.30, żeby podlać rośliny. Potem śniadanie, mała kawa i znów do roboty. Jeśli ktoś nie kocha kwiatów, to nigdy nie odnajdzie się w takim biznesie. Lepiej, żeby nawet nie próbował - radzi kobieta.
Ukończyła liceum administracji państwowej w Toruniu, ale gdyby dziś ktoś kazał jej usiąść za biurkiem, bardzo by ją skrzywdził.
- Kocham kwiaty. Są całym moim życiem, prawdziwym cudem natury. Gdy spotykam znajomych sprzed lat i mówię im, czym się zajmuję, nie wierzą. Robią wielkie oczy. Zresztą, ja bym też nigdy nie pomyślała, że pani z miasta zostanie kwiaciarką. Do miasta nigdy bym nie wróciła, za żadne skarby - podsumowuje Marianna Dzioba.

