Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Marzyłem, żeby zostać...astronomem - zwierza się sławny budowniczy z Niszczewic na Kujawach

Tomasz Malinowski
archiwum Edmunda Obiały
Rozmowa z Edmundem Obiałą polskim inżynierem-budowniczym mieszkającym w Sydney

- Jak bardzo czujesz się obywatelem świata?

- Z racji zawodu i tego co chciałem robić, włóczyłem się trochę po świecie. Żyłem w różnych krajach stykając się z wielokulturowymi społecznościami, rasami i filozofią życiową; odmienną od naszej, polskiej. To niezwykłe doświadczenie nauczyło mnie szacunku, pokory i tolerancji wobec innych kultur oraz sposobu życia. Bogactwo różnorodności jest fascynujące. Czerpałem z niej i przejąłem wiele od ludzi, z którymi się zetknąłem. Wszystko to tworzy moją dzisiejszą osobowość i sprawia, że mogę żyć wszędzie. W tym sensie jestem obywatelem świata.
- Łapiesz się jednak na tym, że tęsknisz za rodzinnymi Niszczewicami, Bydgoszczą, Polską? Za językiem, kulturą, nawet kuchnią?

- Oj, tak! Bardzo często odtwarzam w myślach moją codzienną wędrówkę do szkoły podstawowej w Niszczewicach. Wędruję przez wieś z zachodu na wschód myśląc o gospodarstwach, które mijałem. Wydaje mi się, że pamiętam wszystkich mieszkańców z początku lat sześćdziesiątych. Nie tęsknię może za tamtym okresem, ale wspomnienia zawsze wzruszają. To było dzieciństwo. Bydgoszcz, to przyjaciele ze szkoły średniej, pierwszych lat studiów, no i potem przyjaciele mojej żony, która jest przecież rodowitą bydgoszczanką. Z wieloma nadal mam serdeczny kontakt, choć chciałoby się częściej, więcej. Podyskutować, pospierać się w języku ojczystym, którego "duszę" czuję najlepiej, niezależnie od tego, jak dobrze znam angielski. No i to rozumienie się bez zbędnych słów, bo za nami jest wspólna przeszłość... Tęsknię za atmosferą niektórych obyczajów czy obrzędów i nie wiem, czy to tęsknota za młodością, czy rzeczywiście takie było to wtedy nadzwyczajne. A kuchnia? Moja ulubiona, to japońska i tajska. Jednak od czasu do czasu.... hmmm schabowy, to jest to!
- Czy to marzenie o projektowaniu i budowie obiektów, których w Polsce nikt nie chciał, realizować zdecydowało emigracji?

- Czas upłynął, wspomnienia się powoli zacierają, lecz zdecydowanie była to zasadnicza przyczyna naszego wyjazdu. Poszukiwałem możliwości rozwoju zawodowego, marzyłem o tym, żeby zmierzyć się z wyzwaniami, o których w kraju mogłem tylko poczytać. Podejmując taką decyzję zdawałem sobie sprawę z ogromnego ryzyka zawodowego, jak i "przewrotu" w życiu prywatnym. Jak wiesz, wyjeżdżaliśmy z żoną oboje. Szczęśliwie, moje marzenia się spełniły. Droga jednak była wyboista i wymagała ciężkiej, by nie rzec katorżniczej pracy oraz ogromnej dyscypliny wewnętrznej. No, ale to chyba oczywiste.
- Opuszczając w 1980 roku Polskę, jaką ją zapamiętałeś?

- Listopadową (śmiech!) i już - niestety - dosyć smutną, z ludźmi niepewnymi jutra. Trudna sytuacja zaopatrzeniowa powodowała, że wspomagaliśmy się wzajemnie, a jednocześnie czuło się rosnące niezadowolenie. Tu i ówdzie opowiadano różne rzeczy; krążyć zaczęła bibuła, ale to było zbyt wcześnie, abym pomyślał, że to wszystko kiedyś runie. Okres dzieciństwa i szkoły był cudowny i wtedy nie zaprzątałem sobie głowy problemami bytu czy polityką. Marzyłem, żeby zostać... astronomem. Lata siedemdziesiąte to - tak nam się wtedy wydawało, pomimo różnych buntów - okres dość wygodnego, jak na Polskę, życia. Jakie to wszystko złudne... Ale taka pamięć właśnie pozostała.
- W kraju o Edmundzie Obiale, inżynierze z Polski, szerzej dowiedzieliśmy się dopiero, gdy zbliżały się letnie igrzyska w Sydney. Kiedy naprawdę zyskałeś opinię "specjalisty od trudnych budów"?

- Ku mojemu zaskoczeniu dosyć szybko, bo w 1985 r. po zakończonej sukcesem budowie Narodowego Banku Australii (NAB). Od tej chwili zaczęto powierzać mi coraz to bardziej skomplikowane projekty, aż przyszedł czas realizacji The Chifley Tower, pierwszej konstrukcji stalowej w Australii i do dziś jednego z najdroższych budynków świata. To zadanie okazało się wielkim sukcesem technicznym, finansowym i estetycznym, co ugruntowało moją pozycję zawodową.
- Budownictwo sportowe, to był świadomy wybór czy - jak to często bywa - przypadek?

- Z pierwszym stadionem (Parramatta Stadium), to był przypadek. Wciągnęło mnie to jednak i zainteresowało na tyle, że przerodziło się w prawdziwą fascynację obiektami sportowymi. I następne ich realizacje były już świadomym wyborem.
- Gdy szykowaliśmy się do piłkarskich Euro były zakusy, abyś pokierował budową Stadionu Narodowego?

- Owszem, były rozmowy na ten temat. Nasze cele okazały się jednak tak dalece rozbieżne, że jakiekolwiek porozumienie w tej sprawie nie było możliwe.
- Budowałeś i brałeś udział w projektowaniu stadionów m. in. w Australii, Anglii, Emiratach Arabskich. Na tle tych krajów Polska jest zdecydowanie biedniejsza. Mimo to Stadion Narodowy kosztował blisko 2 mld zł. Jak byś to skomentował?

- Wielokrotnie wypowiadałem się na ten temat w okresie projektowania i realizacji tego obiektu. Wysoki koszt Stadionu Narodowego był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Próbowałem doszukać się przyczyn, lecz z odległych Emiratów Arabskich, a później z Australii, trudno było wyciągnąć jakieś wnioski. A teraz to już historia...
- Ten reprezentacyjny obiekt to cud techniki? Jak oceniasz rozwiązania architektoniczne i technologiczne zastosowane przy budowie "Narodowego"?

- Ocena rozwiązań architektonicznych jest bardzo subiektywna. Mnie "Narodowy" się nie podoba. Rozwiązania architektoniczne uważam za bardzo przeciętne, a pewne elementy nawet za mniej niż przeciętne. Technologicznie projekt też wydaje się być raczej przeciętny. Opinie takie wyrobiłem sobie "podglądając" kolejne etapy realizacji w internecie i śledząc prasę. Poświęcano tej inwestycji wiele miejsca, nie szczędząc przecież uwag krytycznych na temat problemów z przesuwanym dachem czy też drenażem boiska. Na nowoczesnych stadionach są to usterki nie do zaakceptowania.
- Podczas budowy doszło do wielu sporów, m. in. właśnie o koncepcję i wykonanie dachu. Podobno wybrano rozwiązania nie tylko mało nowoczesne, ale też znacząco podrażające koszt całości...

- Zgadzam się, że wybrano system mało nowoczesny, ale jednocześnie jeden z najtańszych obecnie stosowanych. Wydaje mi się również, że w czasie projektowania i realizacji tego dachu popełnione zostały podstawowe błędy, które wyszły na jaw już w trakcie montażu, co potwierdziła późniejsza eksploatacja. Było więc oczywiste, że cena dachu musiała podskoczyć.
- Śledzisz wydarzenia w Polsce na tyle, aby wiedzieć, że w inwestycjach sportowych zrobiliśmy milowy krok. Czy za dekadę, może dwie stadiony nie zmienią się w "Jarmarki Europy", jak kiedyś nazywano Stadion X -lecia? Damy radę je utrzymać?

- To zależy od wielu czynników. Niestety, nasze stadiony nie są obiektami wielofunkcyjnymi, zdolnymi do adaptacji dla rozgrywania różnych dyscyplin sportu. Organizacja koncertów, kongresów i konferencji czy nawet przyjęć weselnych nie stanowi o wielofunkcyjności stadionu w sensie sportowym. Będziemy więc "skazani" na piłkę nożną. A skoro tak, to dochód stadionów zależeć będzie od liczby kibiców, poziomu rozgrywek klubowych i wyników reprezentacji Polski. Czy zamożność społeczeństwa wzrastać będzie na tyle, aby przeciętna rodzina mogła pozwolić sobie na częste kibicowanie na żywo... Jeżeli skarb państwa nie sięgnie do kieszeni, to będzie niezwykle trudne (a może i niemożliwe) utrzymanie tych obiektów w odpowiednim stanie technicznym i estetycznym.
- Pewnie nie zaprzeczysz, że budowaniu stadionów towarzyszy ogromna presja. Jak sobie z nią radzisz?

- Rzeczywiście, presja jest ogromna, bo to jakbyś miał zbudować miasto, powiedzmy 60- tysięczne, na konkretny termin! Szczęśliwie, należę do tych, którzy pod presją pracują bardziej wydajnie. Podejmowanie kluczowych decyzji przychodzi mi łatwiej pod presją, niż w okresie czasowej stagnacji. Lubię wyzwania, im większe tym lepiej.
- Świat nie kończy się na budownictwie sportowym. Ludzie muszą gdzieś mieszkać, wolny czas spędzać w miejscach umożliwiających pełen relaks. Jak oceniasz zmiany zachodzące w tym kierunku w Polsce?

- Powołam się na opinię mojej żony, bo to ona w różnych okresach zajmowała się w Polsce urządzaniem kilku naszych mieszkań. Zna więc lepiej ode mnie polskie budownictwo mieszkaniowe i uważa, że ogromnie zmieniło się na lepsze. Nie odbiegamy już tak bardzo od reszty świata. Inna rzecz, to rzetelność i fachowość wykonawstwa... Ja również, podróżując w latach 2001-2010 sporo po Polsce, takie pozytywne zmiany dostrzegłem. Nawet, jeśli czasem chęć dogonienia architektury i rozwiązań zachodnich, a także pokusa szybkiego wzbogacenia się, sprowadziła część "braci architektonicznej" na manowce. No i te "więzienne" mury okalające niektóre enklawy mieszkaniowe! Gdyby się ich pozbyć, będzie OK.
- Przy okazji: skąd się wzięło to natrętne mylenie: "Edmund Obiała, znany polski... architekt?" Przecież jesteś inżynierem!

- To chyba ze względu na da-wne stereotypy zawodowe. Media nie były przygotowane na taką niespodziankę, że inżynier może prowadzić zespół projektowo-wykonawczy realizujący tak skomplikowane projekty. W Polsce istniał inny podział ról. Dziękuję, że zwracasz na to uwagę, bo mam kolejną okazję do sprostowania: z wykształcenia jestem magistrem inżynierem budownictwa. To "mgr" jest ważne, choć kiedyś żartowaliśmy na temat umieszczania tego tytułu na tabliczkach polskich drzwi wejściowych. Oj, bywało wesoło! Ale to z racji ta-kiego szablonowego myślenia o zawodzie inżyniera wszelkie próby wyprostowania tych informacji spełzły na niczym. Dałem więc za wygraną.
- Przy czym obecnie pracujesz? Słyszeliśmy coś o przebudowie gmachu Opery w Sydney.

- Moja przygoda z "dziurą" pod budynkiem Opery w Sydney już się skończyła. Pod Operą powstało nowoczesne zaplecze dostawcze oraz warsztaty do produkcji dekoracji o kubaturze 50 000 m sześć. Zarządzałem, jako dyrektor naczelny, tym projektem od kwietnia 2011 do marca 2013 r. Potem przez kilka miesięcy przygotowywałem zespół ludzi do przetargu na niezwykle skomplikowany wieżowiec w centrum North Sydney. Obecnie zaś pracuję nad przetargiem na przebudowę Stadionu Olimpijskiego w Sydney. Z ośmiu międzynarodowych konsorcjów do przetargu wybrano trzy, w tym mój zespół. Uchylę rąbka tajemnicy: przebudowa ma kosztować ok. 250 mln dolarów australijskich, a jej częścią będzie (śmiech) dach zasuwany!

PS. Z Edkiem znam się ...naście lat, stąd ta bezpośrednia forma rozmowy.

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska