https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Matczyne serce

tekst i fot. aleksandra budzińska
- Mamo, mamusiu, matulu! - ileż razy słyszała to wołanie z ust swoich dzieci siedemdziesięciodwuletnia Zofia Pawlak z Żałego.

Wychowała dziesięcioro dzieci (4 córki i 6 synów) i choć jak mówi-nie było łatwo, wszyscy się wykształcili i wyrośli na porządnych ludzi. Dziś w Dniu Matki, jak co roku, rozdzwonią się telefony, listonosz przyniesie kilka kartek, a te dzieci mieszkające bliżej, przyjadą by osobiście złożyć Jej życzenia.

Przyszła na świat w 1936 r., wychowywała się także w rodzinie wielodzietnej. Pamięta, jak po wojnie długo czekali z matką na powrót ojca z Łotwy. Był tam wywieziony na roboty przymusowe. Po wojnie, wysiedleni, wywiezieni i więzieni mieszkańcy okolicznych wiosek wracali do swoich domów. Ojca jednak wciąż nie było wśród nich. Codziennie klękali z matką u stóp obrazka Maki Boskiej Skępskiej, modląc się o jego zdrowie i o szczęśliwy powrót. Nigdy nie padła modlitwa "wieczny odpoczynek". Okazało się , że wiara czyni cuda. Bóg ich wysłuchał.

Młodziutka Zosia, jako dziewiętnastolatka wyszła za mąż. Niestety tuż po ślubie, męża powołano do wojska. Pierwsze dziecko w drodze. Po dwóch latach przyszedł na świat drugi syn. Matka niewiele mogła jej pomóc, bo chorowała. Zmarła kilka lat po ślubie Zosi. Kiedy rodzina się powiększała, zapadła decyzja o budowie nowego domu, tuż przy chałupce wujostwa. Wprowadzili się w pamiętnym roku 1981 (przyp. red. - stan wojenny). Na pytanie o receptę na dobre wychowanie dzieci, pani Zofia, odpowiada:

- Przede wszystkim rozmowa, dyscyplina, konsekwencja. Dziatek było dużo, więc musieliśmy z mężem trzymać się pewnego planu. Po szkole nauka, pomoc w polu, w gospodarstwie, a wieczorem o godz. 19-tej mycie i do łóżek. Psocili, a jakże, ileż to razy było tak, że jedne ułożyłam do snu, myłam drugie, a te pierwsze już posmolone. Najgorsza była Małgosia. Ale "dyscyplina", zawsze wisiała w widocznym miejscu, choć tak naprawdę to służyła tylko jako postrach.

Największym wtedy problemem był brak ubranek i butów. Dla jej dzieci, najpotrzebniejsze były gumiaki. Droga skrótem do domu wiodła bowiem przez łąki. Wielokrotnie Pawlakowa wracała z Rypina "z kwitkiem" bo nie starczyło rzuconego towaru. Któregoś razu (było to w stanie wojennym) jednak, nie wytrzymała. Po wielu godzinach stania w kolejce za butami, oznajmiono, że towar się skończył. Zauważyła jednak, że kartony z obuwiem wciąż wnoszą na zaplecze. Ona i kilka innych kobiet, nie miały zamiaru się rozejść. Skończyło się na interwencji milicjantów.

- Jeden z nich nalegał, bym pokazała dowód. Miałam go przy sobie, jednak z tupetem odburknęłam, rymując: "Nie mam powodu, na okazanie dowodu"! Mundurowego rozwścieczyło to jeszcze bardziej. Zaczęłam jednak, tłumaczyć mu, że dziecko chodzi gołym palcem po śniegu i nie mogę wrócić do domu bez butów dla niego. Towarzyszący milicjantowi kolega okazał się rozsądniejszy i tylko mnie puszczono.__Trzeba więc było użyć innych sposobów na pozyskanie butów: woziłam wtedy tłuste gęsi, jaja, śmietanę znajomym ekspedientkom, a te zostawiały mi towar. To, co dały, brałam, nie było mowy o wybredzaniu.

W przypadku swetrów, czapek, szali i skarpet, problem był rozwiązany - nasza rozmówczyni wykonywała je sama, na drutach. Jedzenia także było w bród. Zawsze dużo chowała drobiu, więc mięso i jaja były swoje. W starej chałupie po wujostwie, był i jest do dziś piec chlebowy. Piekła wiele bochnów, poza tym bułki i kosze ciastek.__

Dziś pani Zofia Pawlak jest na zasłużonej emeryturze. Niewiele może pomóc synowi i jego rodzinie w gospodarstwie.

- Oboje z mężem, chorujemy, ale jak możemy się nie dajemy. Radości dostarczają nam dzieci, dwadzieścioro wnucząt i troje prawnucząt. Najmilsze są chwile, gdy jest nas dużo, np. podczas świąt. Trzy lata temu, we wrześniu, mieliśmy wspaniałą uroczystość- pięćdziesięciolecie małżeństwa. To dopiero był zjazd rodzinny.

Złote gody, doceniły władze państwowe i gminne. Wśród odznaczeń jest Medal za Długoletnie Pożycie Małżeńskie, Złoty Medal "Za zasługi dla obronności kraju" (z racji tego, że pięcioro synów pełniło nienagannie czynną służbę w wojsku). Pani Zofia zdaje sobie sprawę, że dzieciństwo jej pociech odbiegało znacznie od tego, co mają dziś dzieci. Jej latorośle musiały dużo pracować w polu, przy budowie domu, nie miały rewelacyjnych zabawek, żyły w skromnych warunkach, ale nigdy nie głodowały i miały prawdziwą matczyną miłość. I mają ją do dziś. Okazują swoją wdzięczność wielokrotnie: miłym słowem, upominkiem, czy pocałunkiem spracowanej matczynej ręki.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska