Gdy Komitet Noblowski przyznał Lechowi Wałęsie Pokojową Nagrodę Nobla, bydgoscy działacze podziemnej "Solidarności" postanowili, że w szczególny sposób muszą uczcić to wydarzenie.
Tak zaczyna się historia bydgoskiego medalu dla przywódcy ruchu społecznego, który zrodził się w sierpniu 1980 r.
- Na pomysł, by uhonorować Lecha specjalnym medalem, wpadł Janek Perejczuk i ja. Przygotowaniem projektu zajął się Michał Kubiak, artysta rzeźbiarz. Medale były odlewane w pełnej konspiracji - wspomina prof. Roman Kotzbach, kierownik Katedry Pielęgniarstwa i Położnictwa Collegium Medicum UMK, w latach 80. działacz opozycji demokratycznej i członek podziemnej "Solidarności".
Kontakt z Lechem Wałęsem (w 1983 r. oficjalnie był osobą prywatną) miał Antoni Tokarczuk.
- Zabraliśmy kilkanaście medali i pojechaliśmy do Gdańska. W pociągu udawaliśmy z Antonim, że się nie znamy. Dla bezpieczeństwa. Z dworca udaliśmy się na osiedle Zaspa, gdzie Lechu mieszkał z rodziną. Pod blokiem dyżurowali milicjanci Śmialiśmy się, że to najbezpieczniejsze miejsce w mieście. Pamiętam, że po mieszkaniu biegała gromadka dzieciaków, a każde z nich akurat coś od ojca chciało. Było bardzo miło. Wypiliśmy herbatę, Lechu podpisał nam medale i wróciliśmy do Bydgoszczy. Medale trafiły do ludzi, którzy wyszli z internowania. Dochód ze sprzedaży zasilił konto Społecznego Komitetu Prymasowskiego, który działał w bazylice - mówi prof. Kotzbach.