Medal "Unitas Durat Palatinatus Cuiaviano-Pomeraniensis" przyznany przez marszałka województwa Michał Tatarzycki otrzymał za walkę o niepodległość i prawa człowieka.
Wyrok: 10 lat łagru
Na hasło "Workuta" odżywają w nim wspomnienia, ale mówi o nich bez emocji i bez żalu. - Już tyle razy opowiadałem tę historię - zaczyna, a po chwili już płynnie przechodzi do przeszłości. - Workuta to nie jest zaciszna, bezwietrzna Syberia. Tam bez przerwy wieje, i to mocno. Wychodząc do pracy smarowaliśmy twarz wazeliną i zakładaliśmy plastikowe maski. Wtedy szło wytrzymać, ale tylko godzinę, a potem na hałdę wjeżdżała następna zmiana.
Jako działacz AK do Workuty, albo - jak mawia pan Michał - "na Workutę" dotarł w 1945 r., sierpniowym transportem, po śledztwie NKWD.
Został zesłany bez sądu, dopiero po kilku miesiącach stanął przed trybunałem. Wyrok: 10 lat łagru. Do dziś przechowuje zaświadczenie, że został skazany, choć mało kto w takiej chwili przywiązywał wagę do papierków. Nie wierzył, że przetrwa, ale udało się. Co pozwoliło mu przeżyć?
- Zawsze to powtarzam, przetrwałem dzięki temu, że w 1939 r. skończyłem szkołę techniczną w Wilnie - opowiada Tatarzycki. - A tam, w Workucie, potrzebowali fachowców. Dzięki temu pięć lat przepracowałem jako majster. Nie pracowałem fizycznie.
Dziś nie ma żalu
Potem został kreślarzem. Szybko nauczył się języka rosyjskiego. - To, co my znamy, to nie jest prawdziwy rosyjski - mówi. - Najpiękniej mówili rodowici leningradczycy - to była taka czysta, literacka wersja języka.
Dziś opowiada, że po latach spędzonych w łagrze, jak zaglądał do książki, to już nie zwracał uwagi, czy czyta po polsku czy po rosyjsku. Do Rosjan nie czuje urazy, nie ma żalu. - Przecież im się najbardziej dostało przez ten ich komunizm - mówi bez cienia nienawiści.
Gdy Michał Tatarzycki żegnał ekspedycję toruńskich dziennikarzy i naukowców, którzy niebawem wyruszą do Workuty powiedział tylko: - Niestety nie mogę z wami pojechać. Ale jak już dotrzecie do celu, przekonacie się, że zima jest tam naprawdę ostra.
Przyznaje, że ciężko byłoby mu dziś ponownie oglądać mury Workuty. Mógłbym tam wrócić tylko jako przewodnik - stwierdza po chwili.
Życie trwa dalej
Odznaczenie, które Michał Tatarzycki odebrał wczoraj z rąk marszałka Piotra Całbeckiego, ma dla niego wyjątkowe znaczenie, także ze względu na... miejsce, w którym je otrzymał. - Kiedyś w tym budynku mieścił się urząd wojewódzki - opowiada. - Pracowałem tu w wojewódzkiej dyrekcji inwestycji. W tym pomieszczeniu (dzisiejsza sala sesyjna urzędu marszałkowskiego - przyp. red.) mieliśmy nawet zabawy. Ile ja się tu natańczyłem!
Czytaj e-wydanie »