Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieli uczyć angielskiego w Tajlandii. Pomylili miejscowości

Norbert Ziętal / Nowiny24
Uczyli tajskie dzieci angielskiego.
Uczyli tajskie dzieci angielskiego. fot. archiwum Beaty Trojnar
- Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że się pomyliśmy. Na drogowskazie nazwa wioski była taka sama, jak na ogłoszeniu o poszukiwaniu nauczycieli angielskiego. Muangphaem - opowiada Beata Trojnar.

Wspomina, że sytuacja była zabawna. Ona i Australijczyk Adrian czegoś chcą od zaskoczonych nauczycieli. Zdziwieni, że muszą tłumaczyć. Przecież ci ludzie sami szukali nauczycieli, dawali ogłoszenia, więc oto są. Ale nikt ich wylewnie nie wita, nie mówi, co mają robić, gdzie się rozpakować.

Dla drugiej strony musi to wyglądać nie mniej zabawnie. Bo akurat ta szkoła nie ogłaszała się, że poszukuje nauczycieli. Dlatego nikt nie spodziewał się, że ktoś może do nich przyjechać. Zwłaszcza nie mówiący w ich języku. W tej wiosce, położonej z dala od szlaków turystycznych, obcokrajowiec to w ogóle rzadkość. A tu nagle zjawiło się dwoje obcych i czegoś chcą.

- Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nikt tam nie znał angielskiego. Może pojedyncze osoby kilka podstawowych słów. A my ani w ząb tajskiego - opowiada pani Beata.

Jednak jak zwykle szczęście sprzyja podróżnikom. Okazało się, że zdumiona nauczycielka, która witała egzotycznych przybyszów, ma chłopaka, który zna angielski.

- Szybko do nas przyjechał. Chcecie uczyć za darmo? Za jakiś dach nad głową? To dobrze, uczcie - wspomina pani Beata.

Dopiero po tygodniu Polka i Australijczyk dowiedzieli się, że trafili nie do tej szkoły i wioski do której zmierzali. Wówczas zrozumieli dlaczego miejscowi tak podejrzliwie na nich patrzyli.

Pani Beata o wyjeździe do Tajlandii marzyła od dawna. Nie jest nowicjuszką. Wcześniej sama zwiedziła Nepal i Australię. Pochodzi z Bolestraszyc pod Przemyślem, ale od pięciu lat mieszka i pracuje w Belfaście w Irlandii Północnej. W call center firmy Cisco.

- Pracę mam o tyle fajną, że bez problemu mogę sobie wziąć dłuższy urlop. Oczywiście bezpłatny. Wcześniej było to dwa miesiące na Nepal, później miesiąc na Australię. Teraz sądziłam, że na pół roku to nikt mnie nie puści. Myślałam trudno i tak pojadę. A po powrocie zmienię pracę. Ale nie. Zgodzili się na półroczny urlop. Widocznie koszty i czas przeszkolenia nowego pracownika są wyższe i bardziej kłopotliwe niż niedogodność związana z moją dłuższą nieobecnością w pracy.

Jak każdy rasowy podróżnik, nie planowała zbyt dokładnie swojego wyjazdu. Jedynie z dużym wyprzedzeniem kupiła bilety na samolot, bo tak wychodzi o wiele taniej. Poza tym wiedziała, że jej pierwszym krokiem będzie udział w kursie pedagogicznym dla anglistów. Miał być to TEFL (Teaching English as a foregin language) z którego certyfikat jest uznawany na całym świecie.

- Kurs odbywał się na wyspie Phuket. Uczyliśmy się, jak uczyć innych. Trochę teorii i dużo praktyk z uczniami z miasteczka - wspomina podróżniczka.

Pani Beata na kursie była jedyną Polką. A nawet jedyną osobą, dla której angielski nie był ojczystym językiem. Razem z nią uczyli się młodzi ludzi z USA, Australii, Anglii, Irlandii. Prawdziwa mieszanka anglojęzycznych krajów.

- Po kursie trochę zwiedzaliśmy. Na naszej trasie znalazło się schronisko, którego właścicielem od 35 lat był Australijczyk. Prowadził je wraz z żoną, Tajką. Rewelacyjne miejsce. To tutaj znaleźliśmy ogłoszenie o poszukiwaniu wolontariuszy, nauczycieli angielskiego - wspomina pani Beata.

Do malowniczo położonej w górach wioski dotarli wypożyczonymi skuterami. To zdecydowanie najpopularniejszy środek lokomocji w Tajlandii.

- Poza rowerem niczego innego w życiu nie prowadziłam. A tam od razu załapałam jazdę skuterem. Byłam z siebie dumna - opowiada.

Po perturbacjach językowych w końcu się porozumieli z zaskoczonymi mieszkańcami wioski. Mieszkańcy byli zadowoleni. Nawet dyrektor szkoły, do której pierwotnie mieli trafić. Chociaż przyznał, że Australijczyk i Polka bardziej by mu się przydali w jego placówce. Tej, która zamieściła ogłoszenie. W niej uczyło się wiele małych uchodźców z sąsiedniej Birmy. Z tego względu bardzo zależało mu na ściągnięciu do siebie nauczycieli. Los chciał inaczej.
Od szkoły dostali niewielki pokoik, w którym łóżkami było ułożonych jeden na drugim kilkanaście koców. Mieli zagwarantowany jeden posiłek dziennie. Obiad. Podczas pierwszego przekonali się, jak wspaniałe są tajskie dzieci.

- Na obiad każdy dostawał wszystko oprócz ryżu. Ten trzeba było przynieść sobie samemu z domu. Na początku nie wiedzieliśmy o tym. Siedzieliśmy więc przed pustymi miseczkami. I wtedy dzieci, jedno po drugim podchodziło i kładło na nasze talerze po łyżce własnego ryżu. Było to bardzo wzruszające, ale też niezręczne. My z Zachodu wyżeramy im jedzenie - opowiada pani Beata.

Tajskie maluchy dzielą się także wzajemnie we własnym gronie. Podróżnicy przekonali się o tym podczas szkolnej wycieczki.

- Niektóre dzieci kupiły kurczaki do jedzenia. Ale od razu do uczty usiadły wszystkie maluchy. Sprawiedliwie je podzielono. Kurczaki zostały objedzone do ostatniej kosteczki - mówi.
Uczyli dwie najmłodsze klasy i młodzież w wieku 10 do 12 lat. Po trzy godziny dziennie. Z młodszymi głównie w formie zabawy.

- Ja przepracowałam trzy tygodnie. Adrian dwa. Nauczyliśmy dzieci liczyć po angielsku. Nazw kolorów. Podstawowych zwrotów. To była wspaniała praca i super przygoda. A popołudniami zabawy z dziećmi - opowiada.

Miejscowi zauważyli, że pani Beata interesuje się ich życiem. Dlatego zaprosili przybyszkę z Zachodu na ryżowe żniwa. W tej wiosce ryż to główne źródło utrzymania.

- Ryż był już ścięty i osuszony leżał poukładany w snopkach. Braliśmy te snopki i uderzaliśmy nimi w drewniany stół. Tak ze cztery razy, aby wszystkie ziarenka wyleciały. Potem zabierali stół, a ryż był przerzucany na osobne kupki. Wtedy mężczyźni wachlowali go, aby oddzielić ziarno od plew. Miejscowi mieli chyba nie mniejszą radość z mojej pracy niż ja sama. Co chwilę pomiędzy sobą coś na mój temat mówili i się podśmiechiwali. Oczywiście z życzliwością. Być może w bogatszych wioskach żniwa są zmechanizowane, w tamtej wiosce dominuje ręczna praca - opowiada.

Pani Beata spędziła w Tajlandii trzy miesiące. Wspomina, że to kraj kontrastów. Biedne, drewniane domki i lśniące biurowce dzielnic biznesowych. Jest bezpiecznie, chyba, że ktoś sam szuka guza.

- Wśród miejscowych nie ma złodziejstwa. Raczej próby naciągania. Np. babuleńka nie odpuści, dopóki nie kupimy garści kukurydzy do karmienia gołębi. Lepiej dać jej te 50 batów (ok. 50 polskich groszy) i mieć spokój - opowiada.

Sposób na turystę mają niektórzy przewodnicy. Proponują za śmiesznie niską cenę zwiedzenie np. Bangkoku. Kto się zdecyduje najczęściej jest obwożony po sklepach i zakładach krawieckich, których jest tam sporo. Przewodnik najwyraźniej dostaje od nich prowizję.

- Wtedy właściwie cały dzień jest stracony. Ja też miałam taką ofertę, ale czytałem o tym wcześniej w przewodnikach, więc nie dałam się nabrać - opowiada Polka.

Wspomina natomiast niezwykle malownicze święta. Np. festiwal wegetariański w Phuket. Część mężczyzn bierze na siebie grzechy innych i zadają sobie cierpienia. M.in. przekuwają sobie nożami policzki, "ostrzą" język na siekierze. Ponadto poszczą.

Sporo zdjęć zrobiła na niezwykle barwnym festiwalu światła Yi Peng Festival połączony z Loi - Krathong.

- Wspaniała jest tajska kuchnia. Obecnie ją preferują. Moja ulubiona potrawa to Pad Thai, czyli makaron z warzywami, kiełkami fasoli, orzeszkami ziemnymi, tofu i dowolne mięso i sos rybny. Trzeba tylko uważać na pikantne potrawy.

Poszli na lunch. Nie znali nazw potraw, więc zamawiali to, co ładnie wygląda. Sprzedawczyni odradzała im. Przekonywała że to pikantne.

- Spoko, poradzimy sobie. Po pierwszych kęsach paliło nas jak w piekle. Kolega cały się pocił, nawet na łydkach. A pani się z nas tylko śmiała. Kiwała głową. Przecież ostrzegała - wspomina pani Beata.

Na zakończenie dalekowschodnich wakacji pani Beata odwiedziła jeszcze Laos i Kambodżę. Plany na przyszłość?

- Ameryka Południowa! - odpowiada.

Źródło: Byłam nauczycielką w Tajlandii - www.nowiny24.pl

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska