https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

MINĄŁ TYDZIEŃ

Renata Kudeł

     Dzień był pochmurny, szary. Jak na poniedziałek nazbierało się zbyt wiele spraw, żeby czekać z nimi do końca tygodnia. Więc choć w pracy zajęć było mnóstwo, wyskoczyłam - tylko na chwilę - na pocztę. Zapłacić kilka rachunków, wysłać zaległe listy. Stanęłam w kolejce. Nagle tuż obok mnie zrobiło się zamieszanie. Mężczyzna w ciemnozielonej kurtce leżał na posadzce, jego twarz była sinoblada. Otoczyło go kilka osób, ktoś klęknął, próbował go cucić. Przyjechała karetka pogotowia. Ktoś z ludzi w zielonych strojach powiedział: - Proszę się odsunąć, proszę się zająć swoimi sprawami! Większość z mojej kolejki gdzieś pierzchnęła. Ja sama, chyba nie zdając sobie sprawy, co się dzieje, zostałam. Nie minęło kilkanaście sekund, kiedy ktoś zamknął pocztę. Żeby już nikt tu nie wchodził, nie przeszkadzał. Bo coś, co wydawało się zwykłym zemdleniem okazało się być zawałem. Rozpoczęła się akcja reanimacyjna.
     Nie wiem, ile trwała. Czas zatrzymał się dla wszystkich tych, którzy dali się dobrowolnie zamknąć w budynku poczty. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na sprawne, zdecydowane ruchy ekipy z pogotowia, po raz pierwszy w życiu będąc świadkiem RATOWANIA ŻYCIA. Na niedużym ekranie rwała się nitka, czyjeś być albo nie być, ratownicy pracowali bez słowa. Minęło może dwadzieścia minut, może pół godziny. - Mamy go! - krzyknęła kobieta w zielonej kurtce. Za chwilę erka odjechała na sygnale, w stronę szpitala. Tę historię sprzed paru lat będę długo pamiętać.
     W minionym tygodniu media piętnowały straszliwy proceder, który prawdopodobnie miał miejsce w łódzkim pogotowiu. Jeśli wina zostanie udowodniona, dla tych ludzi, pracowników pogotowia, nie powinno być pobłażania. Cień padł, niestety, także na tych, którzy uratowali, pracując w pogotowiu, niejedno życie. I trzeba o tym pamiętać.
     **

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska